Tydzień temu Fakt zainteresował się losem Urszuli Sipińskiej. Dotarł do jej znajomego, który ubolewał nad tym, że artystka dostaje tylko 1100 zł emerytury, ledwie wiąże koniec z końcem i nie ma pieniędzy na leki. Tabloid dowiedział się też w Ministerstwie Kultury i Dziedzictwa Narodowego o możliwość pozyskiwania przez nią zapomogi. Okazało się, że może liczyć na 3000 złotych jednorazowej pomocy.
W końcu stanowisko zajęła sama artystka, która dementuje te informacje na łamach Gazety Wyborczej.
Nie komentuję masowo produkowanych przez brukowiec "Fakt" prowokacji. Szkoda czasu. Po co komu nobilitować pismo podejrzanej konduity? Biorę to na śmiech. Ta informacja jest podobnie absurdalna jak to, że np. od wielu lat jestem cichym doradcą rządu w Pekinie i ustalam ceny ryżu w Chinach. Dzwonili do mnie ludzie, którzy są tymi doniesieniami oburzeni. Nie wiem, skąd "Fakt" to wziął i kto miałby z tego korzyść?
Okazało się, że w doniesieniach Faktu było ziarno prawdy. Piosenkarka naprawdę cierpi na cukrzycę, ale nie traktuje swojej choroby wyjątkowo poważnie. Na serio za to potraktowała interwencję brukowca w ministerstwie:
Kto ich o to prosił? Siedzę w domu, piszę trzecią książkę. To wszystko.