Rok temu, 23 czerwca 2014 roku Małgorzata Braunek przegrała walkę z rakiem. Aktorka była praktykującą buddystką i chciała być pochowana z obrządku buddyjskim. Polskie prawo nie zezwala na przechowywanie prochów zmarłego w miejscu innym niż cmentarz, ani na rozsypywanie ich. Jednak, zgodnie z wolą Braunek, jej mąż odsypał trochę jej prochów z zamiarem rozrzucenia ich w miejscach świętych dla buddystów. Właśnie wrócił z trzymiesięcznej podróży po Azji.
To była pielgrzymka w intencji żony. Gdziekolwiek byłem, wszędzie ofiarowałem szczyptę jej prochów w znaczących miejscach. Znaczących dla mnie, dla niej, dla nas wspólnie - relacjonuje w Super Expressie Andrzej Krajewski. Wszędzie, gdzie widziałem w znaczących miejscach piękne figury Buddy, nie mogłem się powstrzymać i symbolicznie zostawiałem szczyptę prochów, wrzuciłem je także do morza i do Mekongu. Ale również specjalnie pojechałem w Indiach do Waranasi, czyli do świętego grodu Hindusów, którzy wierzą, że śmierć w Waranasi, spopielenie i wrzucenie prochów do Gangesu, a potem dotarcie ich do oceanu to dla buddystów pójście do nieba. Byliśmy tam kiedyś z żoną i powiedzieliśmy sobie, że chcielibyśmy w ten sposób przejść na drugą stronę. Tak się umówiliśmy. Nieskromnie powiem, że chyba pobiłem rekord świata, ponieważ zjechałem Azję, byłem w wielu miejscach i nie przepuściłem żadnej figury Buddy i żadnego ważnego, pięknego miejsca. Mogę powiedzieć, że Małgosia jest pochowana w ogromnej liczbie miejsc.
W tę podróż mieli wyruszyć razem. Mieli już nawet kupione bilety. Po śmierci żony, Krajewski długo bił się z myślami, czy jechać bez niej.
Wyjeżdżając z Warszawy, myślałem: "Jak ja sobie dam radę bez niej?". Byłem przyzwyczajony do życia i podróżowania z nią. W końcu czterdzieści lat wspólnego życia to nie w kij dmuchał - wyznaje mąż aktorki. Ona była moimi zmysłami, wrażliwością, apetytem na życie, mądrością.
_
_