Tomasz Lis i Tomasz Karolak zasłynęli w trakcie wyborów prezydenckich jako najzagorzalsi zwolennicy Bronisława Komorowskiego. Prezydent nie jest im chyba jednak wdzięczny za styl, w jakim walczyli o ośmieszenie jego rywala. Postanowili bowiem poniżyć publicznie jego córkę. Do nierównego pojedynku dwóch na jedną doszło w specjalnym wydaniu programu Tomasz Lis na żywo.
Powszechna jest opinia, że Tomasz Karolak jest jednym z największych przegranych tych wyborów. Rzeczywiście, trudno uwierzyć, żeby
pokazywanie jego twarzy w reklamie mogło zachęcić teraz kogokolwiek do zakupów, albo do zaufania jakiejś firmie. Tomasz Lis też ma problem, bo to on zachęcał mniej inteligentnego celebrytę do tego występu. Efekt był taki, że 49-latkowi i 44-latkowi nie udało się, mimo wysiłków, ośmieszyć 19-latki.
Od czasu tej kompromitacji Karolak w ogóle zamilkł, a Tomasz Lis nie wypowiada się już na temat Kingi Dudy. Najwyraźniej czekał z tym na dezycję Komisji Etyki TVP. Teraz, po długich naradach komisja uznała w końcu, że Lis nie tylko "naruszył zasady etyki dziennikarskiej", ale wykazał się też "brakiem rzetelności" i "niewiedzą na temat mediów społecznościowych" (czyli: nie wiedział, że konto na Twitterze może być prowadzone dla żartów...). Za karę zaproszono go więc na "rozmowę dyscyplinującą" z komisją. I to chyba wszystko.
Tomasz Lis zarabia kilkadziesiąt tysięcy złotych nie miesięcznie, ale na każdym odcinku swojego programu. Być może nawet więcej - telewizja publiczna nigdy nie podała do publicznej wiadomości wszystkich szczegółów jego gwiazdorskiego kontraktu. Chyba między innymi dlatego nie rozumie ludzi, którym coś się w Polsce nie podoba. Jemu żyje się rzeczywiście świetnie, zarabia miliony, ma willę z ogrodem w Konstancinie i można mu tego pogratulować. Tylko czy telewizja publiczna robi na tym dobry interes?