Maryla Rodowicz znana jest ze swojej opinii, że artystom wolno więcej. Kilka lat temu tłumaczyła Rafałowi Olbrychskiemu, że nie można wymagać od sławnych ludzi, by zajmowali się własnymi dziećmi. Zobacz: Rodowicz kontynuuje zwierzenia... Niedawno okazało się, że nie należy także wymagać od nich przestrzegania przepisów.
Jak donosi Super Express, Maryla Rodowicz wraz z synem Jędrkiem wybrała się na zakupy do centrum Warszawy.
Roztargniona artystka zaparkowała swoje auto, zasłaniając widok na przejście dla pieszych. Gdy była w sklepie, do jej samochodu ruszył czujny strażnik miejski i szybko zaczął wypisywać mandat - relacjonuje tabloid. Jej syn wybiegł do strażnika, a ona zapłaciła za fatałaszki i spokojnie doszła do rozmawiających mężczyzn. A że zna wszystkie kobiece triki, natychmiast ich użyła. Zatrzepotała rzęsami, uśmiechnęła się uroczo i poprosiła strażnika, by nie wlepiał jej mandatu, który za takie wykroczenie mógłby wynosić nawet 300 zł.
Piosenkarka jest bardzo dumna z tego, jak udało jej się nakłonić strażnika, by nagiął dla niej prawo.
Mandatu nie było, a był już wypisany. Trzeba było się nawywijać ogonem i wdzięczyć, tiu, tiu, tiu! - komentuje w tabloidzie.