Monika Richardson Zamachowska swoją telewizyjną karierę rozpoczęła w 1995 roku. W rozmowie z Faktem wspomina, że chciała tylko dorobić sobie do stypendium. Jednak przypadkiem tak się złożyło, że w ciągu dwóch miesięcy awansowała z pomocnika dokumentalisty na wydawcę. Dalsze losy jej kariery także okazały się serią szczęśliwych przypadków.
Do telewizji przyszłam tylko na chwilę. W październiku 1995 przyszłam na rozmowę kwalifikacyjną i zostałam wysłana "do piwnicy", jako pomocnik dokumentalisty - wspomina celebrytka. Musiałam się chyba sprawdzić, bo w grudniu 1995 zostałam wydawcą i zarobiłam swoje pierwsze pieniądze. Następnego lata, w chwili słabości, szefowa redakcji oprawy i promocji, Małgosia Górzańska, postanowiła wpuścić mnie "na wizję" w programie "Słoneczne Lato Dwójki". Szanse na to, że ktoś mnie zobaczy w środku dnia i w środku wakacji, nie były duże, ale jednak to było ryzyko. Było wiele trudnych momentów, bo to, wbrew pozorom to nie jest łatwa robota, chociaż szalenie satysfakcjonująca. Ludzie używają telewizji, żeby wykrzyczeć, wypłakać swoje żale, czasem telewizja to dla ludzi konfesjonał, czasem po prostu pudełko do rozśmieszania. A my, pracujący w niej ludzie, musimy sprostać wymaganiom, oczekiwaniom naszych widzów.
Czasem musimy pozbyć się własnej ambicji i dostarczyć im czystej rozrywki. Program "Pytanie na śniadanie" to magazyn, tematy i emocje zmieniające się jak w kalejdoskopie, a każdy z naszych gości ma tylko 5 minut, żeby przedstawić swoją sprawę. Musimy mu/jej pomóc, ośmielić, wysłuchać, starać się nie ujawniać własnych opinii, a tylko zrozumieć i puścić dalej w świat ten przekaz.
Monika ujawnia także, że jest zbyt wrażliwa na to, żeby zajmować się działalnością charytatywną.
Z powstrzymaniem wzruszenia radzę sobie bardzo kiepsko. Nieraz już płakałam na wizji. To powód, dla którego trudno mi zaangażować się w publiczną działalność charytatywną, szczególnie na rzecz dzieci - wyjaśnia prezenterka. W trudnych sytuacjach mój profesjonalizm wyparowuje, po prostu czuję "gulę" w gardle i nie umiem nic powiedzieć. Dlatego tak bardzo podziwiam osoby takie jak Ania Dymna. Nie byłabym w stanie robić tego, co ona. Oddzielenie pracy od życia prywatnego, to moja podstawowa zasada BHP. Dzięki niej higienicznie wykonuję swój zawód.
Monika, mówisz poważnie?