Karol Strasburger od ponad 20 lat prowadzi w Dwójce Familiadę. Chociaż zaczynał jako aktor, a niedawno dostał rolę w Pierwszej miłości, widzom kojarzy się prawie wyłącznie z teleturniejem. Dla młodszego pokolenia Karol Strasburger to przede wszystkim dziwne żarty opowiadane w Familiadzie. W najnowszym wywiadzie w Gazecie Wyborczej prowadzący chwali się, że wymyśla je sam, tuż przed nagraniem, a bycie "królem sucharów" jest dla niego nobilitujące:
- Jak jest się królem czegokolwiek, to już jest nieźle. Mogę o sobie powiedzieć: "Coś tam w życiu osiągnąłem. Jestem królem sucharów". I bardzo fajnie. To jest dla mnie pewnego typu, mogę powiedzieć śmiało, sukces, że coś wymyślone 20 lat temu, w sposób kompletnie przypadkowy...
- Ma pan na myśli mówienie dowcipów w "Familiadzie"?
- Tak, to się stało zupełnie przypadkowo. Szukałem na siebie pomysłu w Familiadzie i jeden z moich kolegów kabaretowych, Andrzej Janeczko z Trzeciego Oddechu Kaczuchy, rzucił: "A może ty byś dowcipy mówił?" Wahałem się: "Dowcipy, nie wiem...." A on na to: "Spróbuj, co ci zależy". Spróbowałem. I szybko sam zacząłem kombinować. Jak na przykład miałem kominiarzy, to starałem się rzucić coś o nich, chociażby modyfikując dowcip o policjantach. Żeby dopasować się do sytuacji, do ludzi.
Okazuje się, że wszystkie żarty Karola powstają spontanicznie.
Improwizuję. Zdarza mi się, że jeszcze chwilę przed nagraniem odcinka kompletnie nie wiem, co się będzie działo, jak zacznę program. Nie mam nic wyuczonego na pamięć - wyjaśnia Strasburger. Przejście do miejsca, z którego zaczynam "Familiadę", zajmuje mi mniej więcej pięć-sześć sekund. Tyle zabiera mi czasami wymyślenie czegoś. Wchodzę, patrzę, stoi jakaś pani w kapeluszu. Mam. "Kurczę, coś o kapeluszach powiem".
Przypomnijmy niektóre z dowcipów Karola: