Jarosław Kret udzielił Vivie wywiadu, w którym cała winę za rozpad związku zwala na Agatę Młynarską.
Minęło pół roku odkąd nagle wyszedłem z domu Agaty i... nie wróciłem już. Nic nie wziąłem. Moje rzeczy nadal tam są. Powiem tak: wszedłem w życie Agaty, w którym już istniały pewne zasadnicze elementy. Jednym jest praca, praca, praca. Ja to akceptowałem. Próbnowałem ją zrozumiec nawet wtedy gdy codziennie przynosiła pracę do domu. Drugim elementem składowym życia Agaty są jej dzieci. Dwóch dorosłych synów, którym poświęca tak wiele czasu i uwagi, jakby byli zupełnie mali. Chciałem mieć swoje miejsce. Pewne sytuacje były więc dla mnie nie do zniesienia.
Twierdzi, że na rodzinę, dzieci i dorosłe życie będzie miał jeszcze mnóstwo czasu:
Ja mam jeszcze na to czas. Jestem niewiele po czterdziestce. Muszę poradzić sobie sam ze sobą, dopiero potem będę sobie radził z dziećmi. Ja w ogóle jestem inny. Nie znoszę stereotypów. Świąt na przykład, uroczystości rodzinnych. Nienawidzę ani dawać ani brać prezentów tylko z tego powodu, że jest taki obyczaj. Rezygnuję ze sztuczności. Dlatego nie byłem na przykład na ślubie siostry Agaty. Zresztą pojechałem wtedy do Brukseli. Ja jestem dzieckiem natury, żyję tak, jak mi podpowiada moje wnętrze, intuicja.
Ostatecznym gwoździem do trumny związku z Młynarską były, według Kreta, jej wakacje w Egipcie. Ponieważ to on chciał ją tam zabrać, poczuł się urażony, że po tym, jak opuścił jej dom, zdecydowała się pojechać z koleżankami.
Zabolało mnie to i wtedy właśnie nastąpił koniec. Przelała się czara goryczy - wyznaje dramatycznie. Wszedłem w życie Agaty, nie wiedząc, że niektórych rzeczy nie mam prawa zmieniać. Dowiedziałem się. Wyszedłem więc...