Rodzina i znajomi Jana Kulczyka nadal są w szoku po jego niespodziewanej śmierci. Miliarder zmarł w wyniku komplikacji po operacji prostaty w uchodzącej za najlepszą w Europie klinice w Wiedniu. Taka jest oficjalna przyczyna jego śmierci. Jednak austriacki dziennik Heute twierdzi, że było trochę inaczej. Do kliniki Allgemeines Krankenhaus der Stadt Wien miliarder zgłosił się nie na operację prostaty lecz węzłów chłonnych.
Problem z prostatą rozwiązał ponoć rok wcześniej, korzystając z innowacyjnej metody niszczenia komórek rakowych przy użyciu nanonoża. Polega ona na bombardowaniu komórek nowotworowych silnym ładunkiem elektrycznym o mocy do 3 tysięcy woltów. Kulczyk musiał jechać na zabieg za ocean, bo w Austrii jest on zakazany.
Po zabiegu miliarder wrócił jednak do zaufanego lekarza, prof. Shahrokha Shariata z wiedeńskiej kliniki na zabieg limfadenektomii, czyli usunięcia węzłów chłonnych.
Chciał mieć pewność, że wszystkie komórki rakowe zostały usunięte - ujawnia w Fakcie osoba z otoczenia miliardera. Kulczyk stawił się w szpitalu 21 lipca, operacja odbyła się dzień później.
Zabieg polega na wycięciu ok. 20 węzłów chłonnych w okolic biodra i uda. Jak twierdzi dziennik Heute, który dotarł do dokumentacji medycznej Kulczyka, podczas operacji doszło do komplikacji.
Miała trwać półtorej godziny, ale przeciągnęła się do sześciu. Według Heute doszło wtedy do uszkodzenia tętnicy udowej Kulczyka. Biznesmen musiał spędzić sześć dni na sali pooperacyjnej. Zmarł 29 lipca.
Austriacka gazeta uzyskała także komentarz lekarza prowadzącego, prof. Shariata.
Przyczyna jego śmierci nie ma nic wspólnego z operacją - zapewnia lekarz. Poszło dobrze i skutecznie, pacjent był zadowolony. To smutne, że próbuje się fałszywymi pogłoskami zdyskredytować mój zespół, bez szacunku dla cierpień rodziny.
_
_