Kanye West nie raz udowodnił już, że nikogo nie kocha tak, jak samego siebie. Od lat nazywa się "głosem swojego pokolenia", strofuje inne gwiazdy i wypowiada się ze znawstwem na przeróżne tematy. Bardzo mocno promuje również swoją żonę, debiutującą w domowym pornosie Kim Kardashian, która w jego planach ma zostać "luksusową projektantką mody".
Jednak megalomania Westa weszła wczoraj w nocy na nowy, nieznany dotąd poziom. Podczas przemowy po otrzymaniu statuetki MTV Video Music Awards raper ogłosił, że... zamierza kandydować na prezydenta Stanów Zjednoczonych.
Wierzę w siebie. To jest nowa menatalność. Nie będziemy wychowywać naszych dzieci w poczuciu niskiej wartości i nienawiści. Będziemy uczyć nasze dzieci, że mogą zostać kimś. Będziemy uczyć nasze dzieci, że mogą walczyć o swoje, że mogą wierzyć w siebie. Gdyby mój dziadek żył, na pewno by mnie wspierał. Nie wiem, jak to się skończy, ale nie przejmuję się tym, bo tu nie chodzi o mnie, tu chodzi o ideały! Nowe ideały, ludzi wierzących w ideały, ludzi wierzących w prawdę! - mówił West i dodał skromnie: I tak, jak już mogliście się spodziewać, zdecydowałem, że w 2020 roku będę ubiegał się o prezydenturę.
Przemówienia słuchała dumna i wzruszona Kim Kardashian, którą obejmowała... Taylor Swift. W 2009 roku, na tej samej imprezie, Kanye wpadł na scenę i odebrał wręczoną młodej piosenkarce statuetkę grzmiąc, że należy się ona Beyonce. Wczoraj przeprosił również za ten incydent i przytulał Swift.
Nie wiadomo na razie, czy West będzie kandydatem niezależnym, czy też będzie ubiegał się o nominację z ramienia Partii Demokratycznej, z którą sympatyzuje. Ma co prawda dużo mniej pieniędzy niż kontrowersyjny miliarder Donald Trump, z pewnością jednak wystarczy ich na kampanię wyborczą. Ma też inny atut - darmowy czas antenowy w rodzinnym reality show Kardashianów.