Pozew rozwodowy Marty Kaczyńskiej i Marcina Dubienieckiego leży w gdańskim sądzie od prawie dwóch lat. Złożył go Marcin Dubieniecki. Początkowo wydawało się, że chce tylko nastraszyć żonę, bo pozew zawierał tyle braków formalnych, że sąd odesłał go do uzupełnienia. Trudno uwierzyć, by prawnik z takim doświadczeniem popełnił przez pomyłkę tyle błędów proceduralnych. Zdążył już przecież zasłynąć jako specjalista od spraw rozwodowych. To on zrobił ze swojej obecnej partnerki, Katarzyny Modrzewskiej, milionerkę podczas jej rozwodu z Arturem Borucem.
Kiedy już wszystkie braki zostały uzupełnione, Marcie przestało się spieszyć z rozwodem. Podobno odwlekała go na prośbę stryja, który nie chciał drażnić wyborców rodzinnym skandalem.
Skończyło się na zawieszeniu sprawy 27 kwietnia zeszłego roku, na krótko przed wyborami do Parlamentu Europejskiego. Teraz Marta musi żałować, że tak długo zwlekała. Zwłaszcza odkąd Marcin trafił do aresztu z zarzutami o wyłudzenie 13 milionów złotych, pranie brudnych pieniędzy i kierowanie zorganizowaną grupą przestępczą. Sąd po namyśle oddalił wniosek obrony o wypuszczenie go za kaucją, co mocno komplikuje Marcie sprawy rozwodowe.
W przypadku zawieszenia postępowania w sprawie o rozwód, jego podjęcie jest możliwe na wniosek powoda, czyli w tym wypadku Marcina Dubienieckiego - wyjaśnia w Super Expressie mecenas Anna Lesiak-Grzywińska.
Marcin zaś, jak się zdaje, nie ma obecnie do tego głowy. Jest jednak furtka prawna - jeśli powód nie wystąpi z wnioskiem o odwieszenie w określonym terminie, sąd automatycznie umorzy sprawę. Wtedy Marta będzie mogła złożyć własny pozew rozwodowy. Na razie jednak musi czekać.