W styczniu do krakowskiego sądu wpłynął wniosek o ekstradycję Romana Polańskiego - 82-letniego reżysera, który w 1977 roku dopuścił się gwałtu analnego na 13-letniej Samancie Gailey. Od ponad pół roku Polański bywa w Polsce tylko sporadycznie, zapewniając wymiar sprawiedliwości o "chęci współpracy". Chęci Polańskiego kończą się zwykle na stawianiu się na rozprawach. Ostatnio był u nas w lutym. Przypomnijmy: Polański o przesłuchaniu: "To było męczące i bolesne"
Dzisiaj przed Sądem Okręgowym w Krakowie rozpoczęła się kolejna rozprawa. Tak jak poprzednio, reżyser przyleciał do Polski i tak jak poprzednio, jego obrońcy usiłują udowodnić, że jest niewinny. Mecenas Jan Olszewski chce, by sąd włączył w materiał dowodowy oświadczenia prokuratora Roberta Gunsona. W dokumentach stwierdzono, że Polański podpisał ugodę ze swoją ofiarą i odbył karę. Wniosek o ekstradycję jest zatem bezzasadny.
Na sali sądowej Polański nie wyglądał na zmartwionego. Widać, że poradził już sobie z tą traumą. Jego ofiarze po latach też się to udało. Po wyjściu z domu Jacka Nicholsona zeznała policji, że "zbierało się jej na płacz", gdy polski reżyser gwałcił ją analnie. Po latach dodała: "Pokonałam koszmar. Poradziłam sobie z bólem, jaki Pan Polański zadał mi w dzieciństwie."
Czy takie przestępstwa powinny ulegać przedawnieniu? I czy znajomi broniący Romana naprawdę zostawiliby go samego ze swoimi córkami?