W styczniu na łamach tygodnika Wprost ukazał się artykuł odsłaniający kulisy dziennikarskiego śledztwa w sprawie mobbingu i molestowania w redakcji "jednej ze stacji telewizyjnych". Gdy o sprawie zaczęło być głośno, a gwiazda TVN-u, Omenaa Mensah, potwierdziła, że "wszyscy doskonale wiedzą, o kogo chodzi", tygodnik postanowił podać jego nazwisko. Dziennikarze cytowani przez Wprost (i Newsweeka Tomasza Lisa, którego Durczok nie pozwał), mówili, że szef Faktów wykorzystywał swoją pozycję wobec podwładnych, poniżał ich i "przeczołgiwał". Pojawił się też wątek propozycji składanych przez niego młodym pracownicom. Cytowano SMS-y w stylu: Wpadniesz? Robię najlepszą jajecznicę na świecie.
Dziennikarze gazety opisali też, jak Durczok został spisany przez policję pod mieszkaniem znajomej, w którym znaleziono materiały pornograficzne, gadżety seksualne i biały proszek, który okazał się narkotykiem. Zobacz: "Wprost": "Molestowania i mobbingu dopuszczał się Kamil Durczok"
Dwa tygodnie po publikacji Durczok zaczął oficjalnie domagać się przeprosin od wydawcy, redaktora naczelnego oraz oddzielnie od pozwanych dziennikarzy. Złożył kilka pozwów, w którym zażądał w sumie 7 milionów złotych odszkodowania. Dzisiaj odbyła się rozprawa i w sądzie zeznawali pracownicy TVN'u. Z naszych informacji wynika, że na sali sądowej Kamil nie krył zdenerwowania.
Wiemy, że wokandzie pojawiło się nazwisko Doroty Gardias.