Od kwietnia sprawa molestowania seksualnego w TVN-ie wydaje się być wyjaśniona. Stacja, która obiecywała publikację raportu ze śledztwa, ujawniła jednak tylko krótkie i ogólnikowe podsumowanie przesłuchań swoich pracowników.
Kamil Durczok odszedł z pracy i na odchodne dostał wysoką odprawę. Teraz zajmuje się procesowaniem z dziennikarzami Wprost, którzy ujawnili aferę. Nie pozwał jednak Newsweeka, który również opisywał sposób, w jaki traktował pracowników.
Ustalenia wewnętrznej komisji TVN-u, prokuratury oraz Państwowej Inspekcji Pracy stoją w rażącej sprzeczności z tym, co mówią sami obecni i byli pracownicy firmy (przypomnijmy artykuł z tygodnika Tomasza Lisa: Pracownik o Durczoku: "Pycha posunięta do granic absurdu! CZOŁGAŁ LUDZI, UPOKARZAŁ"). Wiele osób wytyka błędy w postępowaniu instytucji, jak np. to, że PIP nie badał relacji między pracownikami a przełożonymi. Inni podkreślali, że w prawie nie ma pojęcia mobbingu, więc trudno jest wykazać nadużywanie władzy w hierarchii korporacji.
Byli pracownicy Wprost, którzy odeszli po pozwach i restrukturyzacji wydawnictwa, nie dali jednak za wygraną. Zebrali się by prowadzić serwis Kulisy24, gdzie właśnie opublikowali te fragmenty raportu TVN-u, których zarząd nie chciał ujawnić. Według Sylwestra Latkowskiego i Michała Majewskiego dokument ten w jasny sposób obciąża byłego redaktora naczelnego Faktów.
Dziennikarze dotarli do fragmentów, które mają jednoznacznie wskazywać na to, że Durczok dwukrotnie dopuścił się molestowania seksualnego:
Jeden czyn odbył się w formie wysyłania do pracującej z nim w redakcji kobiety serii SMS-ów, w tym zaproszeń na prywatne spotkania i zaproszeń do zaangażowania w romans - czytamy. Zaniepokojona kobieta zareagowała odmową. Ta sytuacja spowodowała u kobiety głęboki stres oraz negatywne konsekwencje psychologiczne.
Drugim przypadkiem było zaproszenie koleżanki z pracy na spotkanie o charakterze prywatnym. Kobieta odmówiła, ale odczuwała skutki tej decyzji.
Sytuacja również wywołała u tej kobiety stres i negatywne konsekwencje psychologiczne, co zostało zauważone przez kolegów i koleżanki w redakcji, chociaż kobieta twierdzi, że nie zdarzyło się nic niewłaściwego.
Komisja ustaliła także, że Durczok: "jest winny popełnienia czterech zarzucanych czynów niestosownego zachowania wobec współpracowników". Co najmniej jeden z tych przypadków zakwalifikowano jako mobbing.
Najpoważniejszy przypadek polegał na ciągłej, bardzo ostrej krytyce, która przybrała formę atmosfery wrogości i pomijania pracownika w przydzielaniu zadań.
Ofiarami tych działań padło trzech mężczyzn oraz kobieta. Dokument wprost stwierdzał, że redaktor stosował metodę "zarządzania przez strach":
Stwarzał atmosferę o wiele bardziej stresującą od tej, którą tworzyli inni dziennikarze reprezentujący "Fakty". Pracownicy stwierdzili, że ich praca jest tak specyficzna, że panująca atmosfera obrażania i stresu ponad zwykłe standardy jest normą. Postanowili zaakceptować takie środowisko pracy jako coś związane w sposób naturalny z ich "szczególną" pracą.
Do podobnych zachowań według raportu Durczok namawiał także współpracowników. Takie zachowania również były skierowane przeciwko kobietom z firmy, np. gdy poprosił kolegów, żeby "znaleźli klub dla panów, zabierając koleżankę z pracy na jednodniowy wyjazd poza miejsce pracy (choć za obopólną zgodą), prosząc kolegów z pracy, aby upili koleżankę z pracy".
Kolejny przykład:
22 lutego 2014 pan Durczok polecił swojemu zespołowi przygotowanie podróży do Kijowa, która miała się odbyć w dniu następnym, to jest w niedzielę. On podjął tę decyzję i poinformował o niej późnym popołudniem. Był w kontakcie z zespołem do późna wieczór. Przypuszczalnie zrobił to będąc pod wpływem alkoholu. Jego zespół zorganizował podróż i stawił się w niedzielę rano na lot z lotniska w Warszawie, jednak pan Durczok się nie pojawił na lotnisku.
Komisja, w skład której weszła szefowa HR TVN-u Agnieszka Trysła, prawnik ze stacji Marek Szydłowski oraz prawnik z niezależnej kancelarii Bartłomiej Raczkowski, pracowała niestety w interesie swojego gwiazdora, a nie poszkodowanych. Widząc rozmiar nadużyć, sugerowała, że lepiej pozbyć się Durczoka ze stacji niż narażać na dalsze, poważniejsze zarzuty.
Spółka będzie wtedy musiała albo dokonać wobec nich zadośćuczynienia w tym samym stopniu, albo stanąć w obliczu pozwów sądowych, które spowodują, że będzie musiała "bronić" pana Durczoka i jego działań. Spółka zmuszona by została do wspólnego z panem Durczokiem występowania przeciw tym roszczeniom.
Autorzy raportu zalecili także, żeby objąć ofiary wspomnianych sytuacji pomocą psychologiczną. Skoro jednak oficjalnie nic złego się nie wydarzyło, prawdopodobnie nikomu nie udzielono pomocy.