Nie cichnie zamieszanie wokół prowokacji, zaaranżowanej przez Kubę Wojewódzkiego na antenie Rock Radia. Dziennikarz, podający się za urzędnika Kancelarii Prezydenta Andrzeja Dudy, zadzwonił do Jerzego Zelnika z pytaniem, kogo z aktorów należałoby wysłać na wcześniejszą emeryturę za popieranie PO. Zelnik wymienił dwa nazwiska, ale, jak się potem okazało, mógł w ogóle nie zrozumieć, o co chodziło pytającemu. Po opublikowaniu rozmowy stwierdził, że jego wypowiedzi zostały zmanipulowane. W odpowiedzi Mikołaj Lizut w Rock Radia opublikował całe nagranie sprzed montażu. Można z niego wywnioskować, że 70-letni aktor, złapany telefonicznie na dworcu, nie do końca słyszy i rozumie, o co jest pytany.
O przeproszenie go zaapelowała nawet Gazeta Wyborcza: Gazeta Wyborcza: "Przeprosić Zelnika! Zarzutem o kapowanie MOŻNA ZABIĆ"
Zelnik twierdzi, że był przekonany, że wymienia nazwiska kolegów, zainteresowanych konsultacjami z prezydentem na temat wcześniejszej emerytury dla aktorów.
Zrobiła się już z tego historia, czyli przeszłość. Ja już jestem w innym kosmosie - komentuje Zelnik w rozmowie z Super Expressem. Ja mam przepraszać? No to zabawne dosyć. Sytuacja jest oczywista. Zostałem zapytany o to, co środowisko artystyczne sądzi o obniżeniu wieku emerytalnego. To była cała rozmowa. Powiedziałem, że porozmawiam z kolegami i oddzwonię. Później dolepiono te wszystkie pytania. W tej chwili komputerowo można to łatwo zrobić. Nic innego nie było. Nawet o swoich wrogach, już nie mówiąc o przyjaciołach - bo przecież Barciś i Łukaszewicz to są moi przyjaciele - mówię życzliwie. To była typowa prowokacja, jaką ja znam od 1968 roku. Są to stare metody SB-eckie, tylko ciekawe, że w naszej wolnej Polsce są nadal stosowane.
Wielu dziennikarzy i aktorów zdążyło go bardzo ostro skrytykować. Został nazwany "kapusiem", "gnidą", a nawet - przez Zbigniewa Hołdysa - "szmalcownikiem".
Aktor przyznaje, że próbował wytłumaczyć kolegom całe zajście, jednak nie do końca mu się to udało.
Pierwsze, co zrobiłem, to zadzwoniłem do Barcisia i Łukaszewicza - wspomina w tabloidzie. Niestety, rozmawiałem tylko z żonami, bo obaj są gdzieś poza Polską. Mam wrażenie, że Grażynę Łukaszewiczową przekonałem. Natomiast pani Barcisiowa upierała się, że to nie może być montaż, bo ona się dowiedziała tego od pana Lizuta. Jak się kobieta dowiaduje od ludzi, którzy to zorganizowali, to nie jest chyba najlepsze źródło. Nie wiem, czy ja mam czas iść do sądu. Jestem bardzo zajęty. Ja robię w jeden dzień tyle, co inni rozkładają sobie na cały tydzień. Ja się oczyściłem. Opisałem przebieg tej rozmowy i wydaje mi się, że moje słowo wystarczy. Sąd też może mieć trudności z rozpoznaniem technicznej strony tego nagrania. Póki nie mamy ekspertyzy technicznej nagrania, jestem bezbronny. Mogę tylko dać słowo na słowo.
_
_