29 października 2013 roku Krzysztof Hołowczyc został zatrzymany przez patrol policji na krajowej siódemce w okolicach Żurominka. Pomiar prędkości wykazał 204 km/h przy ograniczeniu do 90 km/h. Hołowczyc odmówił przyjęcia mandatu, twierdząc, że jechał dużo wolniej.
Sprawa została przekazana sądowi w Mławie, który uznał Hołowczyca winnym przekroczenia prędkości, jednak nie o 114 km, tylko o 71. Sąd przyjął argument biegłego, który twierdził, że "za wynik pomiaru prędkości należy uznać nie 204 km/h, a jedynie 161 km/h".
Zasądzono karę 4000 zł grzywny i 2600 zł kosztów sądowych. Hołowczyc odwołał się od wyroku, jednak ani on ani jego prawnik nie podpisali wniosku o apelację.
Sąd nie mógł takiej apelacji przyjąć, więc musiał wezwać obrońcę i obwinionego do uzupełnienia braków formalnych - wspomina w Fakcie sędzia Iwona Bartoszewska. To wszystko przeciągało się z powodu terminów przysługujących obrońcy i obwinionemu, czasu doręczeń. A czas biegł. Ostateczne termin rozprawy został wyznaczony na 16 listopada. Jednak 29 października sprawa się przedawniła. Postępowanie trzeba umorzyć, bo minęły 2 lata od daty popełnienia wykroczenia.
Hołowczyc nie kryje zadowolenia takim obrotem sprawy. Trudno mu się dziwić - umorzenie oznacza, że w świetle prawa jest niewinny.
Dosłownie kilka dni temu wróciłem z wyjazdu i dostałem informację od prawnika, że sprawa została umorzona - pochwalił się w rozmowie z portalem dziennik.pl. I cześć, już po wszystkim.
Gratulujemy. Szerokiej drogi.