Około 6:00 nad ranem (5:00 czasu polskiego) na lotnisku w bułgarskim Burgas doszło do awaryjnego lądowania polskiego samolotu lecącego z Warszawy do Hurghady. 161 pasażerów przerwało podróż, bo jeden z nich zawiadomił załogę, że na pokładzie maszyny znajduje się bomba. Jak się okazało, 64-letni Polak był pod wpływem alkoholu.
Samolot z Warszawy wylądował w Bułgarii kilkanaście minut przed 6:00 rano. Kapitan maszyny otrzymał wiadomość, że na pokładzie znajduje się bomba i zgodnie z procedurami, rozpoczął mechanizm antyterrorystyczny. Kontrolerzy lotów skierowali samolot na lotnisko Burgas, wszyscy pasażerowie zostali wyprowadzeni z maszyny i odprowadzeni do hali lotniska.
O rzekomej bombie na pokładzie poinformował 64-letni Polak, który potem przyznał się, że spożywał alkohol. 64-latka przesłuchują właśnie służby specjalne Bułgarii.
Jak powiedział bułgarski poseł Atanas Atanasow, były szef wywiadu bułgarskiego, na pokładzie prawdopodobnie nie ma ładunku wybuchowego, ale procedury nakazują zamknąć lotnisko. Według wstępnych informacji podanych przez służby bezpieczeństwa lotniska, pasażer nadużył alkoholu - informuje bułgarski dziennikarz Krasimir Krumow.
Aktualnie bułgarskie służby przeszukują samolot. Kiedy upewnią się, że na pokładzie nie ma bomby, 64-letni Polak odpowie za wszczęcie alarmu i poniesie koszty operacji antyterrorystycznej. To będą drogie wakacje.