1 grudnia Mark Zuckerberg opublikował na Facebooku list adresowany do jego nowonarodzonej córki. Zapewnia w nim, że chce lepszej przyszłości dla dziewczynek, więc przekaże 99% swoich udziałów w firmie - wartych 45 miliardów dolarów! - na cele charytatywne.
Gest ten, podobny charakterem oraz kwotą do powołania Fundacji Billa i Melindy Gatesów, stawiałby Zuckerberga w światowej czołówce dobroczyńców. Okazuje się jednak, że inicjatywa nie jest wcale tak przejrzysta ani bezinteresowna, jak sugeruje miliarder. Co więcej, wszystko wskazuje na to, że to w istocie mechanizm finansowy służący unikaniu płacenia przez niego podatków.
Chan Zuckerberg Initiative, czyli organizacja mająca zajmować się działalnością charytatywną wcale nie jest fundacją, a zwykłą spółką z ograniczoną odpowiedzialnością. Choć do jej zadań należy m.in. tworzenie innych organizacji dobroczynnych, nie są to jedyne cele, a sama jest zwykłą firmą nastawioną na zysk.
W praktyce oznacza to, że Zuckerberg będzie przekazywał "darowizny" swojej własnej spółce dzięki którym zwolni się z płacenia podatku dochodowego od zysków z Facebooka, który też wielokrotnie był krytykowany za unikanie płacenia podatków. Jednocześnie pieniądze wciąż będą tylko pod jego kontrolą.
Fundacje charytatywne są regulowane przez specjalne rozporządzenia i muszą działać transparentnie - pisze New York Times. Mają też obowiązek przeznaczać pewien procent majątku na działania społeczne. Nowa spółka z o.o. Zuckerberga nie będzie kierować się tymi zasadami, ani nie będzie spełniać wymagań jawności.
Zagraniczni komentatorzy obawiają się jeszcze jednego. W USA powszechną praktyką jest wspieranie kampanii politycznych przez tego typu spółki. Oznacza to, że Zuckerberg będzie miał ogromne możliwości wpływania na amerykańską politykę i lobbowania za prawem, które będzie działało na korzyść jego firm.