Gwiazdy to specjaliści w zdobywaniu ludzkiej sympatii. Często zapominamy, że ich pracą, podobnie jak polityków, jest robienie efektownych min i wdzięczenie się do kamery. Łatwo dać się temu zwieść. Gdy sądzą, że nikt ich nie obserwuje, popularne i lubiane osoby zachowują się jednak często bez klasy, a nawet po chamsku. Żadne zaskoczenie. Tym właśnie się zajmujemy - tropieniem przykładów hipokryzji, demaskowaniem prawdziwych twarzy i cech charakteru ludzi zabiegających o miłość i uznanie milionów.
Czasami na szczęście zaskakujemy się również mile. Nie wszystkie gwiazdy zachowują się w barach i restauracjach jak Gosia Andrzejewicz wykłócająca się o 50 groszy, czy Agustin Egurrola dający "ujemne napiwki". Nasza informatorka zdradziła nam, jak miły i "ludzki" jest juror Gwiazdy tańczą na lodzie Włodzimierz Szaranowicz.
Dwa lata temu pracowałam w chińskiej restauracji w Warszawie - wspomina. Stałym gościem był Włodzimierz Szaranowicz. Przychodził zawsze z mamą, czasem z synem i resztą rodziny. Złoty człowiek. Niezwykle kulturalny, miły. Zawsze zapytał, co u mnie słychać itp. Jego rodzina też była dla mnie sympatyczna. Zawsze zostawiał 10 zł napiwku, czasem więcej. Było mi już nawet głupio, bo bywał tam nawet dwa razy w tygodniu.
Nigdy nie dałam po sobie poznać, ze znam go z telewizji. Traktowałam jak każdego innego klienta. Dopiero, gdy likwidowali restaurację, po półtorarocznych "spotkaniach" z panem Włodzimierzem poprosiłam o autograf. Napisał oczywiście o mnie "moja ulubiona kelnerka". Jak już nie pracowałam u "chińczyka" spotkałam go kiedyś pod Galerią Mokotów. Pierwszy do mnie podszedł, podał rękę, zapytał jak żyję, gdzie pracuje czy mi tam lepiej. Wspominam go bardzo bardzo miło.
Naprawdę, tak mało trzeba, by zostać dobrze zapamiętanym. Zawsze nas dziwi, że mimo to tak wiele gwiazd jest miłych tylko dla kamer, a nie dla ludzi.