Kinga Rusin wybiera się na tegoroczne rozdanie Oscarów jako dziennikarka Dzień Dobry TVN. To nie będzie dla niej pierwsza oscarowa gala, ale prezenterka jest w tym roku wyjątkowo przejęta. Jak chwali się w Fakcie, będzie tam jedyną dziennikarką z Polski.
Każdy wyjazd na Oscary to nie tylko wyzwanie, ale wielkie przeżycie, bo za każdym razem tworzy się tam historia. Na pierwszych Oscarach byłam w 1995 roku. Wtedy aż w 3 kategoriach nominowany był film Krzysztofa Kieślowskiego i Krzysztofa Piesiewicza "Trzy kolory. Czerwony". Rzadko się zdarza, by film wyprodukowany nie w strefie anglojęzycznej był nominowany w kategoriach głównych. Patrzyłam, jak odbierają Oscara za scenariusz. Tego wzruszenia nie da się opisać... - wspomina Kinga w tabloidzie. Kilka dni przed Oscarami całe miasto żyje tylko tym. Nie trzeba być na głównej gali, by poczuć tę magię i porozmawiać o filmach, chociaż oczywiście każdy kinomaniak o tym marzy. Oscary to wielkie święto dla wszystkich ludzi, którzy kochają film i kino. Musimy jednak pamiętać, że to jest przede wszystkim wielkie święto amerykańskiego kina, bo przecież największe sukcesy zawsze święcą mainstreamowe filmy z tamtego rynku.
Miło, że z gościnności Amerykanie zrobili kategorię filmów nieanglojęzycznych, by inne produkcje też mogły zostać docenione. W tym czasie w Los Angeles odbywają się dziesiątki imprez filmowych, przyjeżdżają najwięksi twórcy, krytycy, scenarzyści, producenci, którzy tworzą absolutnie wyjątkową atmosferę.
Tegoroczna gala rozdania Oscarów została zaplanowana na 28 lutego. Rusin leci do Los Angeles już w środę.
W rozmowie z tabloidem podkreśla, jaka to ciężka praca.
Kiedy tylko dotrę do Los Angeles, w środę, od razu pójdę po swoją akredytację, mimo że rozdanie nagród jest dopiero w niedzielę. Im bliżej daty ceremonii, tym trudniej przedrzeć się przez tłumy, które już oczekują tego wielkiego dnia - mówi Rusin. Sprawdzane są dokumenty, akredytacje, legitymacje dziennikarskie. Nigdy wcześniej nie spotkałam się z tak zaostrzonymi środkami bezpieczeństwa. W dniu rozdania Oscarów dziennikarze akredytowani przy czerwonym dywanie, mimo że pierwsi zaproszeni goście zaczynają zjeżdżać ok. godz. 17.00, są już na swoich stanowiskach od godziny 13–14. Później są zamykane wszystkie bramy i jeżeli ktoś się spóźni, to po prostu nie jest wpuszczany. Niezależnie od tego, kim jest. Dyscyplina ponad wszystko. Nie ma tu taryfy ulgowej. Wszyscy stawiają się karnie na swoich stanowiskach i czekają w szeregu z innymi dziennikarzami. Nie ma to znaczenia, czy to TVN, czy BBC. Każdy ma równe prawa. Jako że Oscary to święto głównie amerykańskiego kina, akredytowani są tam głównie amerykańscy dziennikarze. Każdy, kto chce jechać na Oscary, musi przedstawić swój dorobek. Bardzo ciężko zostać wpisanym na listę gości dziennikarzom spoza Ameryki. Nie chciałabym skłamać, ale chyba w zeszłym roku na jedno miejsce było ok. 60 zapytań. Agencje prasowe mają swoje wykupione stanowiska, ale to inna bajka. Nawet BBC musi brać udział w losowaniu miejsc. Głównym kryterium, by dostać akredytację, jest... przedstawić swój oscarowy dorobek. Co mają więc powiedzieć osoby, które tam nigdy nie były? Tak się szczęśliwie złożyło, że na swój dziennikarski dorobek pracuję od ponad dwudziestu lat, choć samo doświadczenie dziennikarskie akredytacji nie gwarantuje. Proces akredytacyjny jest coraz bardziej skomplikowany. Coraz więcej ludzi chce tam być tego dnia, więc coraz bardziej są ograniczane miejsca dla dziennikarzy.
W dniu Oscarów wychodzę z hotelu o godzinie 7 rano i wracam jakąś dobę później. Na pewno będzie mi zależało na wygodzie. Mam do przejścia od parkingu do teatru jakieś 2 kilometry, więc szpilki odpadają. Dziennikarze nie mają przywilejów podjeżdżania na czerwony dywan limuzyną.