Gdyby nie Pudzian, nie byłoby właściwie co oglądać. Na parkiecie studia TVN we wczorajszym odcinku Tańca z gwiazdami królowała nuda i świąteczna ociężałość. Nawet Wojtek Łozowski zgubił gdzieś swój energetyczny ładunek i w fokstrocie był drewniany prawie jak Robert Janowski i Ania Bosak. A to już daje do myślenia.
Pudzianowski robi prawdziwe show. Bawi się konwencją programu i traktuje siebie z dużym dystansem, czym zaskarbia sobie coraz większą sympatię. Mariusz i Magda uzyskali najwięcej głosów od publiczności, a zgrabne podskoki strongmana w smokingu gwarantują dobrą zabawę.
O traktowanie Tańca... jako zabawy na pewno nie można posądzić partnerki Marka Kaliszuka, Niny Tyrki (prywatnie - dziewczyny Agustina Egurroli). To już siódma edycja, a my chyba pierwszy raz widzimy tancerkę, której zawistna mina straszy z każdego kadru.
Najlepiej zatańczyli Elisabeth Duda i Mario di Somma, nie spodziewaliśmy się po tej parze tyle ognia. Rewelacyjna dotychczas Magda Walach wypadła przeciętnie, ale nie ona jedna. Zbawienne podczas tak nudnego odcinka bywają uwagi jurorów, zwłaszcza Beaty Tyszkiewicz. Wyraźnie określiła pozycję Łukasza Zagrobelnego w show-biznesie, mówiąc, że to dzięki temu, iż tańczy z Anią Głogowską mamy tu Taniec z gwiazdami. Cóż, po występie Mateusza "Sygneta" Damięckiego żaden kawaler nie jest już w stanie zdobyć serca kontrowersyjnej jurorki.
Z programem pożegnał się Tomasz Schimmsheimer, co tylko potwierdza tezę, że to nie konkurs tańca, a popularności. Publiczność nadal woli oglądać infantylną Marinę Łuczenko, którą TVN za wszelką cenę chce wypromować na swoją nową gwiazdę.
Wiedząc, że nas czyta, mamy jeszcze apel do Kasi Skrzyneckiej: Kasiu, zrób coś z włosami. Takie pasemka wyszły z mody kilka lat temu. O ile kiedykolwiek w modzie były.