Premiera filmu Smoleńsk została początkowo zaplanowana na 15 kwietnia. Miała stanowić ważny element obchodów 6. rocznicy katastrofy prezydenckiego samolotu, w której zginęło 96 osób. Niestety, pokaz przedpremierowy wywołał bardzo mieszane uczucia.
Do tego stopnia, że dystrybutor filmu zdecydował się przesunąć datę premiery na... nie wiadomo kiedy.
Oficjalnie producent i reżyser zwalają winę na ekipę, odpowiedzialną za efekty specjalne. Reżyser Andrzej Saramonowicz podejrzewa jednak, że poszło o coś znacznie ważniejszego niż problemy techniczne. Jak wyjaśnił na Facebooku, odwołanie w ostatniej chwili zaplanowanej od miesięcy premiery może oznaczać, że film nie spodobał się "komuś bardzo ważnemu".
Oznacza to mniej więcej tyle: Ktoś bardzo ważny, ktoś, od kogo wiele w Polsce zależy, a komu z powodów osobistych szalenie zależało na tym filmie, obejrzał go na pokazie przedpremierowym i tak nas zrąbał od stóp do głów, że nam ze strachu buty pospadały, a teraz w panice zastanawiamy się, co dokręcić i jak przemontować - napisał.
Wprawdzie reżyser Antoni Krauze zapewnia, że nic takiego nie miało miejsca, ale wygadał się pracownik produkcji. Podobno szykują się tak wielkie zmiany w zakresie nakręconego już materiału, że aktorzy, występujący w mniejszych rolach, boją się, że nie przetrwają montażu.
Film wzbudza wiele emocji jeszcze przed premierą, ze względu na polityczne tło - wyjaśnia osoba z ekipy. Będzie teraz zmieniany. Niektóre sceny wypadną, a w zamian zostaną dokręcone inne.
Najbardziej obawia się tego Anna Samusionek, która pojawia się w zwiastunie. Jednak jej rola nie jest kluczowa dla fabuły, a gwiazda Smoleńska Jerzy Zelnik wyraźnie jej nie lubi.
Kim ta pani w ogóle jest? - pyta retorycznie w Fakcie. Nie kojarzę jej, a film widziałem w pierwszej wersji.
Przypomnijmy, że Samusionek zbiera teraz pieniądze na alimenty na córkę, której wychowanie sąd powierzył ojcu. Musi też oddać Krzysztofowi Zuberowi 40 tysięcy złotych, które pobrała z tytułu alimentów na dziecko, które już z nią nie mieszkało.