Krystyna Pawłowicz uchodzi za jedną z "najbarwniejszych" polityków Prawa i Sprawiedliwości. Niestety, podobno nie jest specjalnie lubiana nawet we własnym klubie poselskim. Jak ujawniły jej koleżanki z partii, przed spotkaniem integracyjnym w Jachrance, wszystkie marzyły, by nie wylądować z nią w jednym pokoju.
Jak wspomina sąsiadka rodziców Pawłowicz z bloku w Ursusie, Krystyna od dzieciństwa budziła mieszane uczucia.
Była głośnym dzieckiem - mówi w rozmowie z Newsweekiem. Ciągle czegoś chciała i wymuszała to krzykiem. I już wtedy wszyscy jej ulegali, byle mieć wreszcie spokój. Ale na podwórku była lubiana. Biegała z dzieciakami, dyrygowała całą gromadką.
Z czasem, by znaleźć ujście dla energii Krysi, rodzice zapisali ją do szkolnego klubu sportowego. Pawłowicz chętnie wspomina w wywiadach, że była tak świetną sprinterką, że przygotowywała się do Igrzysk Olimpijskich w Monachium razem z Ireną Szewińską. Niestety, najsłynniejsza polska biegaczka jakoś jej sobie nie przypomina.
Być może trenowała w tym samym czasie, co ja - odpowiada dyplomatycznie.
Jak wspomina dawna koleżanka Krystyny, prawniczka prof. Monika Płatek, wybuchowy charakter równoważyła wielką urodą. Przyjaźniły się w latach 70., gdy wspólnie przygotowywały się do aplikacji sędziowskiej.
Miała dobre, ostre poczucie humoru - wspomina Płatek. To, co jest teraz, podzielone przez wiele. Była bezczelna, ale nie chamowata. Była zadziorna, ale nie była była wredna, ani zjadliwa. W tamtych czasach była piękną, atrakcyjną kobietą. Nie było mężczyzny, który by jej nie uległ. Każdego mogła poderwać.
Niestety, Krystyna za młodu przeżyła wielką, nieszczęśliwą miłość. Razem z ukochanym planowali ślub. Niestety, jego rodzice stanęli im na drodze, bo uznali, że Pawłowicz pochodzi ze zbyt biednej rodziny.
Gdyby nie to, polska scena polityczna wyglądałaby pewnie trochę inaczej.