W poniedziałek w warszawskim Sądzie Okręgowym zapadł wyrok w sprawie z powództwa Kamila Durczoka przeciwko tygodnikowi Wprost. Były szef Faktów domagał się aż 7 milionów złotych odszkodowania za publikację artykułu na temat jego rozrywek po pracy. Autorzy tekstu donieśli, że uciekł w dziwnych okolicznościach z mieszkania swojej znajomej Elżbiety Wycech, w którym właściciele znaleźli potem twardą pornografię, gadżety erotyczne, szpilki w męskim rozmiarze i torebki z białym proszkiem.
Sąd przyznał rację Durczokowi, chociaż uznał, że 7 milionów to jednak za dużo. Były szef Faktów będzie musiał zadowolić się kwotą pół miliona. Emocje po ogłoszeniu wyroku były bardzo duże.
Wydawca Wprost zapowiada apelację. Jego zdaniem wyrok godzi w wolność prasy, a poza tym sąd nie dopuścił do zeznań żadnego ze świadków pozwanych. Następnie oskarżony dziennikarz Wprost Michał Majewski oraz Durczok pokłócili się na Twitterze. Majewski napisał Durczkowi, że "i tak przegra, bo molestował i mobbował słabszych od siebie".
W odpowiedzi Kamil wyzwał go od tchórzy: Durczok rozmawia z Michałem Majewskim: "Jak tchórz nie miałeś odwagi"
Chodzi o toczącą się równolegle sprawę o artykuł, opisujący mobbing i molestowanie w redakcji Faktów.
W rozmowie z Super Expressem Sylwester Latkowski wyjaśnia, że sąd w swoim orzeczeniu w ogóle nie odniósł się do prawdziwości podanych w artykule informacji. Wyrok nie oznacza więc, że Durczok jest niewinny. Sędzia skupił się tylko na tym, czy wolno było o tym pisać.
Pan Durczok żyje jak zwykle w alternatywnej rzeczywistości - komentuje w tabloidzie Latkowski. Sąd wyraźnie zaznaczył, że nie badał prawdziwości informacji analizowanych w artykule, co jest swoją drogą smutne. Durczok manipuluje w swoim stylu i liczy na to, że mówiąc o naszej nierzetelności, zatrze prawdę o sobie.