W ostatnich dniach wybuchła prawdziwa histeria na punkcie gry Pokemon Go, nowego hitu spod znaku Nintendo. Użytkownicy z całego świata, w tym Polacy, którzy nie mają jeszcze dostępu do oficjalnej wersji gry, ściągają ją zakładając konta na amerykańskim App Store lub pobierają za pomocą plików pozyskanych z Internetu.
Coraz częściej na ulicach można zobaczyć ludzi wpatrzonych w smartfony, podążających za wskazówkami mapy widocznej na ekranie telefonu. Aplikacja, oparta na systemie GPS odzwierciedla dane terenu, na którym znajduje się użytkownik. Jej założeniem jest poszukiwanie ukrytych Pokemonów, a te można znaleźć w najdziwniejszych oraz trudno dostępnych miejscach.
Słychać już doniesienia o pierwszych wypadkach, takich jak złamania rąk i nóg podczas prób wspinania się lub schodzenia do celu. Nie brakuje też przypadków napaści na graczy, celowo zwabionych na odludzie za pomocą cennych okazów Pokemonów.
Odkąd w sieci pojawiła się informacja, że "kieszonkowe potwory" łatwiej wytropić na terenach zielonych, takich jak parki i lasy, ludzie zaczęli samotnie zapuszczać się w odległe miejsca.
Gracze mogą też natknąć się na makabryczne znaleziska. Prawdziwie mrożąca krew w żyłach historia wydarzyła się w Riverton, w stanie Wyoming, gdzie nastolatka zamiast "wodnego Pokemona" znalazła… zwłoki topielca.
Waszyngtoński wydział transportu już wystosował oficjalne ostrzeżenie przed grą w "Pokemon Go" za kierownicą, a australijska policja przypomina o patrzeniu na ulicę przed wejściem na pasy. Zdarza się bowiem, że Pokemon pojawia się... tuż przed nadjeżdżającym właśnie samochodem!
Czy wraz ze światową premierą gry zwiększy się ilość wypadków? Trzymamy kciuki, żeby ta moda szybko minęła.