Reni Jusis zdecydowała się na bojkot olimpiady w Pekinie. 4 czerwca, wraz z Pawłem Małaszyńskim, miała wziąć udział w sztafecie. Postanowiła jednak nie biec z ogniem olimpijskim. Oto wpis, jaki pojawił się na jej stronie internetowej:
Przyjmując zaproszenie pół roku temu nie przypuszczałam, że impreza ta będzie odbywać się w tak dramatycznych okolicznościach (...).
Co do mojego udziału w Sztafecie Olimpijskiej, to zgodziłam się przyjąć tę propozycję wierząc, że Igrzyska Olimpijskie w Pekinie będą doskonałą okazją by zwrócić oczy całego świata na Chiny, gdzie prawa człowieka łamane są codziennie od wielu lat. Jestem przekonana, że obecność polityków, dziennikarzy, obserwatorów, dialog, próby przełamywania barier i nawiązania kontaktu, a nie izolacja i wrogie gesty są sposobami na rozwiązywanie problemów (...).
Nie chcę jednak brać udziału w święcie ognia olimpijskiego i sportu, które staje się nieuchronnie przedsięwzięciem politycznym, podczas którego pokojowe manifestacje anty-chińskie i pro-tybetańskie przeradzają się w brutalne starcia z policją, a sportowcy są poddawani próbom manipulacji ze strony polityków i władz sportowych. Czuję się zbulwersowana widokiem Tybetańczyków przyduszonych brutalnie do asfaltu przez policjantów w... Londynie.
Mam nadzieję, że sportowcy swoją postawą w Pekinie wskrzeszą ideę Igrzysk Olimpijskich, a świat po Olimpiadzie nadal będzie tak mocno angażował się w sytuację polityczną w Chinach.
Każdy bojkot tej szopki, która ma się odbyć w Pekinie, jest słuszny. Jednak czy nie macie wrażenia, że Reni wycofała się w momencie, gdy narosło zbyt wiele kontrowersji i szumu wokół całej imprezy? Pół roku temu okupacja Tybetu jej nie przeszkadzała?