Pięć lat temu Jerzy Stuhr niespodziewanie odwołał wszystkie spektakle ze swoim udziałem i zgłosił się do szpitala. Rodzina długo nie chciała ujawnić, na co choruje. Z czasem wyszło na jaw, że aktor walczy z rakiem przełyku. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze i teraz Stuhr wspiera innych chorujących na nowotwory oraz ich rodziny. Jednak dopiero niedawno ujawnił, jak dramatyczne były początki jego leczenia. To wyjaśnia, dlaczego rodzina aktora nie chciała rozmawiać na ten temat. Pierwsza diagnoza była w zasadzie wyrokiem śmierci.
Lekarze popełnili przy moim leczeniu parę poważnych błędów. Na przykład uznali w pewnym momencie, że jestem przypadkiem paliatywnym i można mi co najwyżej pomóc godnie umrzeć - wspomina aktor w rozmowie z magazynem Medycyna Praktyczna. Wszczepili mi stenty do przełyku. Potem trafiłem na leczenie onkologiczne do Gliwic. A tam pytają: "Jak mamy panu zrobić radioterapię, jeśli pan ma rury w środku?". Zmartwiłem się, bo odpadała połowa możliwości leczenia. Sprawę uratował docent Marcin Zieliński, torakochirurg z Zakopanego.
Swoje wspomnienia z tego okresu aktor zebrał w książce Tak sobie myślę, w której opisuje walkę z rakiem. Dwa lata temu założył Stowarzyszenie Wspierania Onkologii UNICORN. Otworzył też pierwsze w Polsce centrum psychoonkologii, wspierające pacjentów onkologicznych oraz ich bliskich. Ostatnio zaangażował się w akcję Rak wolny od bólu, bo, jego zdaniem, w tej dziedzinie polska medycyna ma jeszcze sporo do nadrobienia.
"W chorobie trzeba ogromnej cierpliwości. I tolerancji. Ona daje siłę do pokonania poczucia upokorzenia. Bo zależność od lekarzy, pielęgniarek, rodziny niesłychanie upokarza - wspomina aktor. Muszę prosić, żeby mnie podnieść, wytrzeć, podmyć... Choroba uczy pokory. Pokora jest ogromnie ważna dla artysty, który żyje na świeczniku, otoczony tłumami ludzi zaspokajających jego narcyzm. Jednego dnia podpisujesz przez półtorej godziny książki, a drugiego leżysz w podartej piżamce, bo zabrakło czystych koszul: wszystkie zarzygane albo zakrwawione. Na nowo stajesz się równy wszystkim ludziom. Kiedy boli, wszystko staje się zakłócone, nieostre, nieprecyzyjne. Drętwieję i czekam, aż przejdzie, żeby w ogóle zacząć myśleć. Kampania "Rak wolny od bólu", w którą się zaangażowałem, ma na celu skłonienie lekarzy, by podawali leki minimalizujące ból, bo to pozwoli pacjentowi zebrać siły do walki.
_
_