Wczoraj nowopowstała Rada Mediów Narodowych zabrała się do pracy i jej pierwszą decyzją było odwołanie Jacka Kurskiego z funkcji prezesa TVP. Nieoficjalnym powodem było złe wywiązywanie się polityka z obowiązków. Na jego miejsce tymczasowym prezesem - do rozstrzygnięcia konkursu w październiku - miała zostać Małgorzata Raczyńska.
Podczas przedłużającego się spotkania Rady doszło ponoć do interwencji Jarosława Kaczyńskiego, który wyraził niezadowolenie z tej kolejnej "dobrej zmiany". Rada musiała znaleźć rozwiązanie, by Kurski został na stanowisku, a jednocześnie żeby nie odwoływać wcześniejszej decyzji.
Pojawiły się komentarze, że odwołanie Kurskiego zaproponowane przez Joannę Lichocką wynikało też z konfliktu między politykiem a byłym prezesem TVP, a obecnie członkiem Rady, Juliuszem Braunem.
Dzisiaj rano Braun pojawił się w programie Poranek radia TOK FM, gdzie opowiedział o kulisach swojego konfliktu z Kurskim. Okazuje się, że poglądy Kurskiego nie odpowiadają także Lichockiej. Braun zdradził też, że prezes TVP "zaciągnął ogromny kredyt", żeby mieć pieniądze na wypłaty... na jeden miesiąc.
Powiedział, że zastał telewizję w dramatycznej sytuacji. I przy okazji pod moim adresem były różne groźby prokuratorskich działań - powiedział Braun. No i ratuje. Ratuje w ten sposób, że zaciągnął ogromny kredyt, co pozwoliło na wypłaty lipcowe. To jest jedna rzecz. Druga, że oglądalność wzrasta, tylko jest źle mierzona, ponieważ "Nielsen nie mierzy wyborców PiS-u". Mierzy tylko wyborców Platformy. Jest absurdem mówienie, że jedni wyborcy są mierzeni, a drudzy nie. Zresztą również pani posłanka Lichocka wyraźnie nie wierzy w tego typu opowieści.
Powiedział, że są duże przerosty zatrudnienia. Napytanie, czy będą w związku z tym zwolnienia grupowe nie zaprzeczył, ale powiedział, że będzie się starał to robić w ramach restrukturyzacji, w ramach reform organizacyjnych około trzystu osób powinien zwolnić - tak Braun podsumował taktykę "ratowania" TVP przez Kurskiego.