W październiku minie półtoraroczny zakaz konkurencji, który obowiązywał Kamila Durczoka od czasu "rozstania się" z redakcją Faktów po oskarżeniach o molestowanie i mobbing. Przymusowe bezrobocie dziennikarz umilał sobie "dogoterapią" i procesowaniem się z wydawcą tygodnika Wprost za ujawnienie prywatnych rozrywek oraz krępujących szczegółów, dotyczących pracy w jego redakcji. Wprawdzie autorzy artykułu nie wymienili go z nazwiska, jednak, jak wyznała Omenaa Mensach "wszyscy wiedzą, o kogo chodzi".
Były szef Faktów domagał się od wydawcy Wprost 7 milionów złotych za sugerowanie, że lubi oglądać twardą pornografię i chodzić w szpilkach. Sąd Okręgowy szkody wizerunkowe dziennikarza wycenił jednak na "tylko" pół miliona, a ta kwota i tak nie jest pewna, bo wydawca złożył apelację.
Od kilku miesięcy na Twitterze Durczoka pojawiają się wpisy i zdjęcia, sugerujące, że dostał on od kogoś zlecenie stworzenia redakcji informacyjnej. Ostatnio zamieścił zdjęcia remontowanego pomieszczenia, przypominającego studio telewizyjne, z mapą świata na ścianie. Podpisał je: Wiedz, że coś się dzieje.
Wpis, który towarzyszy tym zdjęciom, musi wystarczyć za cały komentarz, ale mam taką propozycję: proszę śledzić moje kolejne publikacje - zachęca Durczok w Super Expressie.
Zdaniem medioznawcy Wiesława Godzica Kamil nie będzie raczej czekał długo na propozycję pracy. A prawdopodobnie już się z kimś po cichu dogadał.
Nazwisko Durczoka działa magicznie. On sam postrzegany jest przez ludzi coraz lepiej. Durczoka na wiele jeszcze stać - ocenia prof. Godzic. Tym bardziej że w TVN nikt go nie zastąpił. Nie wiem, czy taka redakcja internetowa odniesie sukces, ale nie przekreślam tego pomysłu.
Jak sądzicie, są w tym kraju kobiety, które nie boją się z nim pracować?