W sieci głośno zrobiło się o Rafale Betlejewskim, który w najnowszym odcinku telewizyjnego programu Betlejewski. Prowokacje postanowił wykorzystać niczego nieświadomych, zdesperowanych ludzi, którzy od bardzo dawna rozpaczliwie poszukują pracy. W przyszłych pracodawców wcieli się dwaj aktorzy, którzy podczas rozmów "używali technik manipulacyjnych" - w ten sposób chciano sprawdzić jak daleko się posuną i jak wiele zniosą biedni ludzie, aby dostać pracę.
Byłem w Radomiu. Polskim zagłębiu smutku. W opustoszałej hurtowni po nie-wiadomo-czym zorganizowałem społeczny eksperyment, który filmowały kamery. Dwoje podstawionych przeze mnie aktorów przeprowadzało rozmowy kwalifikacyjne z osobami, które desperacko potrzebowały pracy. Patrzyłem na to wszystko przez weneckie lustro i zgrzytałem zębami - pisze Betlejewski w felietonie na temat skandalicznego odcinka.
Byli to ludzie, dla których praca - jakakolwiek praca - jest jedyną drogą do wydobycia się z beznadziei, w której się znaleźli. Miałem przed sobą ludzi zdesperowanych - albo, mówiąc innym językiem, bardzo zmotywowanych, gotowych na wiele. Czy na wszystko? - dodaje, sugerując chyba, że jest społecznie wrażliwy.
Pośród zdesperowanych bohaterów show znalazł się między innymi były policjant. Podstawieni aktorzy zaproponowali mu pracę… przemytnika ludzi. Poinformowali go, że będzie jeździł do Budapesztu lub Chorwacji. Cały czas będzie musiał mieć na sobie pieluchę, bo nie wolno mu się zatrzymywać. Były funkcjonariusz nie wyszedł ze spotkania ale ucieszył się, że dostał "pracę marzenie". Kolejny był emeryt, który po wieloletniej pracy w zakładach państwowych dostaje 850 zł emerytury. Jemu zaoferowano zatrudnienie w charakterze dilera i zaproponowali, że nauczą go robić zastrzyki, "żeby mógł podać heroinę". Emeryt przyjął ofertę.
Robiliśmy tylko to, co naprawdę zdarza się podczas rozmów kwalifikacyjnych - tłumaczy się Betlejewski. Poddaliśmy próbie bogu-ducha-winnych ludzi po to, byśmy wszyscy mogli się nauczyć, czego nie wolno robić, jak nigdy się nie zachowywać i czego nie możemy tolerować. Mam nadzieję, że ta nauka nie pójdzie na marne i przed naszą następną rozmową kwalifikacyjną wszyscy będziemy mądrzejsi".
Inne zdanie na temat "eksperymentu" ma prof. Monika Płatek, która stwierdziła, że ma nadzieję, że upadlający ludzi program nie zostanie wyemitowany. Dodała także, że TTV i Betlejewski powinni odszukać "wkręconych" mieszkańców Radomia i pomóc im znaleźć pracę.
Pokazał, że dziennikarze dla pieniędzy zrobią wszystko, chociaż będą drżeć, lać łzy i trząść się na całym ciele - napisała Płatek. Upokorzą się, dadzą zgnoić, dadzą nie tylko ciała, oddadzą też duszę" - skomentowała Płatek na tym samym portalu, na którym Betlejewski opisał swój "eksperyment".Eksperyment rządzi się swoim prawem. Pierwszą zasadą jest informacja, że bierze się udział w eksperymencie. Informacja podana przed, a nie po fakcie.
Sprawę skomentował już także bliski jednej z osób, które pojawiły się w show. Pod artykułem Płatek opisał sytuację ze strony "wkręconych", którzy nie docenili edukacyjnych walorów eksperymentu Betlejewskiego.
Kiedy mi o tym powiedziała, nie mogłem uwierzyć, że to się dzieje naprawdę - napisał mężczyzna związany z jednym z kandydatek. Stwierdziliśmy, że to musiał być jakiś student, że nikt im tego nigdy nie puści, żadna stacja się nie odważy. A jednak. Ofiary dostały 50 zł na odczepne i podsunięty świstek o zgodzie na publikację wizerunku zaraz po tym, jak ich upokorzono i odarto z godności, której wcześniej pozbawiła ich rzeczywistość polskiego rynku pracy.
Betlejewski w wywiadzie dla Wirtualnych Mediów zupełnie na serio stwierdził, że w swoim show "nie występuje jako dziennikarz, tylko jako performer".
Rzeczywiście jest to być może przekroczenie pewnych zasad etycznych. Trudno mi to do końca zrozumieć, dlatego sam zadaję sobie to pytanie - powiedział. Wydaje mi się, że działam tu w imię naszego wspólnego, publicznego dobra.
Myślicie, że naprawdę w to wierzy? Nie życzymy mu, żeby ktokolwiek potraktował go kiedyś tak, jak on tych ludzi.
Telewizja TTV należy do Grupy TVN.