W Polsce toczy się burzliwa dyskusja na temat obywatelskiego projektu zakazującego aborcji nawet w przypadku, gdy ciąża zagraża życiu i zdrowiu kobiety, jest wynikiem gwałtu lub gdy wiadomo, że dziecko umrze w męczarniach krótko po narodzinach. Kobiety, które nie chcą ryzykować życiem ani być zmuszane do rodzenia dzieci gwałcicieli lub po narodzinach patrzeć na ich cierpienie, postanowiły protestować przeciwko przepisom, zawartym w projekcie Ordo Iuris. Na weekend zaplanowane są demonstracje kobiet w obronie życia, ale tym razem własnego, a na poniedziałek 3 października - ogólnopolski strajk kobiet.
Krystyna Janda, która stała się inspiratorką poniedziałkowej akcji, ujawniła kilka dni temu, że przed laty aborcja uratowała jej życie. Oberwało się jej za to od Tomasza Terlikowskiego, który napiętnował ją na Facebooku za to, że nie poświęciła życia dla i tak już martwego płodu. Wygląda na to, że jego sumienie byłoby spokojniejsze, gdyby kobiety na wszelki wypadek umierały zawsze, gdy ciąża zagraża ich życiu.
Takie same marzenia ma okrutny doktor Chazan. Zobacz: Chazan: "Obowiązkiem lekarza jest poinformowanie rodziców o chorobie dziecka?! To kuriozalne!"
Podobną sytuację miała, jak wyznaje dziś w Super Expressie, projektantka Ewa Minge, matka dwóch dorosłych już synów. Ujawniła, że była w trzeciej ciąży, która jednak musiała zostać usunięta.
Byłam w takiej sytuacji. Ciąża miała osiem tygodni. Od dwóch tygodni lekarz mówił, że nie jest w porządku i ciąża nie rozwija się tak, jak powinna, a ja miałam gorączkę, bóle i wymioty - wspomina w tabloidzie. Czekałam na cud, że mi przejdzie, że lekarz się myli, że wszystko będzie dobrze. Urodziłam już dwóch synów, więc miałam doświadczenie. Niestety, straciłam przytomność. Zawieziona do lekarza zostałam poddana aborcji. Mądrzy lekarze zdecydowali za mnie. Byłam o krok od poważnego zatrucia organizmu, nawet śmierci. Ciąża, jak się okazało, nie miała żadnych szans. Gdyby nie decyzja lekarza, ja też byłabym bez szans. Jaki był sens utrzymywania czegoś, co nie dawało nikomu życia?
Gdyby wówczas obowiązywały przepisy, które właśnie forsuje Ordo Iuris, umarliby oboje. Czy Tomasz Terlikowski wolałby, żeby tak było?