W połowie maja w Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym w Olsztynie miał miejsce pionierski w Polsce zabieg polegający na wszczepieniu specjalnych stymulatorów układu nerwowego. Miał na celu poprawienie stanu osób pozostających od wielu lat w śpiączce, a nawet ich wybudzenie się. Operacje przeprowadzili japońscy specjaliście, zaproszeni przez szefową Kliniki Budzik Ewę Błaszczyk. Wśród sześciu osób, które zostały poddane pionierskiemu zabiegowi znalazła się 22-letnia córka Ewy Błaszczyk, Aleksandra Janczarska, która od 16 lat znajduje się w śpiączce. 61-letnia aktorka od początku zapowiadała, że stara się mieć realistyczne oczekiwania i że "to nie będzie pstryk i Ola się obudzi".
Prawie pół roku po operacji nie można, niestety, mówić o pełnym wybudzeniu. Błaszczyk zapewnia jednak, że widzi, delikatną, ale jednak poprawę w kontakcie z córką.
Jest w domu. Lepiej panuje nad wzrokiem, bardziej się skupia, jest jakby bliżej nas - mówi aktorka w rozmowie z katolickim Dobrym Tygodniem. Przynajmniej takie mamy wrażenie. Stara się też na prośbę odwracać głowę, opuszcza lewą rękę, napięcie mięśni się zmniejszyło. Zaszły więc delikatne zmiany, ale jednak. Porozumiewam się z nią dotykiem, emocjami. Ona się ożywia, gdy słyszy odgłos zamykanych drzwi. Mam wrażenie, że rozpoznaje moje kroki.
Aktorka przyznaje, że dobrze zrobiła, nie nastawiając się na cud.
Nie myślę życzeniowo, bo można się wtedy boleśnie rozczarować - wyjaśnia w wywiadzie. Wiedziałam, że ten wszczep coś może zrobić, ale rozumiem, że minęło już 16 lat od jej wypadku. To bardzo długo i spustoszenia w jej mózgu są duże. Dziękować Bogu, że nie była w stanie wegetatywnym, tylko zachowała minimalną świadomość, bo dzięki temu zakwalifikowała się do operacji. Może jeszcze coś się poprawi. Będziemy ją cierpliwie obserwować i pracować nad tymi zmianami, które się pojawią. Jednakże mam świadomość, że Ola jest w najcięższym stanie spośród osób, którym do tej pory wszczepiono stymulator.