Kamil Durczok, odkąd przestała obowiązywać go umowa z TVN-em zakazująca opowiadania o szczegółach rozstania ze stacją i jego milionowej odprawie, nie przestaje udzielać wywiadów. Napisał już autobiograficzną książkę, której premiera zaplanowana jest jeszcze na październik. Zapewnia w niej między innymi, że nigdy nie molestował swoich podwładnych, tylko sprawiał, że "czuły się wyjątkowo", dlatego tak licznie się w nim zakochiwały.
Pewny siebie Durczok zachęca też do zakupu nowej Vivy. W wywiadzie zapewnia, że z jego strony to też były poważne uczucia i "miał do tego prawo". Dodaje też taktownie, że jego szef też związał się z pracownicą.
Nie jest tajemnicą, że rozstałem się z moją żoną - wyznaje. Miałem prawo do tego, by związać się z kimś innym. Przez pół roku planowałem bardzo poważnie przyszłość z kobietą, która pracowała w moim zespole. Ale to żaden dowód na molestowanie. Po prostu spotkali się ludzie. Moja firma pełna jest takich związków, z moim szefem na czele.
Chodzi mu chyba o członka zarządu TVN-u Adama Pieczyńskiego i Justynę Pochanke.
Marianna Durczok zrobiła wszystko, co mogła, żeby wesprzeć męża. Zapewniała w wywiadach, że nie ma dla niej znaczenia, co tam zaszło, bo "tak się robi na Śląsku". Być może liczy na to, że mąż, z wdzięczności, już więcej jej nie zdradzi, a dzięki wygranym pieniądzom, pomoże jej żyć w luksusie do końca życia. Niestety, Kamil, przynajmniej na razie, jakoś nie pali się do wyznawania żonie miłości. Mówi raczej o "rodzaju zależności, która ich łączy".
Powiedzmy tak: jesteśmy sobie nadal bardzo bliskimi ludźmi - mówi były szef Faktów. Nie chcę i chyba nie mam prawa omawiać rodzaju zależności, która nas łączy. Marianna jest osobą całkowicie niezwykłą. Stanęła za mną. Znała mnie jak nikt inny po 20 latach małżeństwa i prawie 25 latach związku. Wiedziała, że nawet jeśli wobec niej zachowywałem się nie w porządku, to nie jestem złym człowiekiem. Czasem, gdy razem spoglądamy w "pudelki", myślę sobie, że musi być niezwykle mocna, czytając, że jest ze mną dla pieniędzy. Na razie to ona zainwestowała w pozwy sądowe. Małżeństwo rozbiłem ja. Dochodziły, co tu kryć, rozmaite słabości charakteru faceta, który przez tydzień jest sam w Warszawie. Miałem auto za pół miliona, zarabiałem straszne pieniądze - chwali się. Telewizja to fantastyczne miejsce, fabryka snów. Żyłem w złotej klatce.
Niestety, jego pracownicy pewnie trochę inaczej wspominają tę "fantastyczną" pracę w telewizji. Durczok, jak sam przyznaje, wrzeszczał na podwładnych. Nadal jednak nie rozumie, dlaczego mają o to do niego żal i ujawnili prawdę przed komisją specjalną TVN-u. Tego do tej pory nie może im wybaczyć. Straszy, że wie dokładnie, "kto jest autorem informacji prawdziwej bądź nieprawdziwej". Dlatego nie chce już nigdy więcej z nimi pracować. Zapewne z wzajemnością.
Proszę sobie wyobrazić, że sąd przywraca mnie do pracy. I co? Wracam do pracy z tymi ludźmi, którzy opowiadali to wszystko o mnie komisji TVN? Doskonale potrafiłem po pytaniach poznać, kto jest autorem informacji prawdziwej bądź nieprawdziwej. Po każdym pytaniu dokładnie wiedziałem, kto za nim stoi. Jak miałbym pracować z tymi ludźmi? - żali się w wywiadzie. Nawet jeśli wrzeszczałem i używałem ciężkich słów to nigdy nie były one adresowane ad personam. Uważałem, że narzędziem pracy jest wymuszanie rygoru i posłuszeństwa. Zachowywałem się fatalnie wobec kilku osób. Dziś wiem, że podniesienie głosu, wrzask, wcale nie muszą być odczytywane tak, jak ja to odczytywałem. Jako wyraz najwyższej staranności, dbałości, żeby na wizji wszystko do siebie pasowało. Było idealne. Czy nigdy już na nikogo nie wrzasnę? Nie mogę zagwarantować, bo jestem cholerykiem. Wykonałem nad sobą ogromną pracę, ale nie mogę zagwarantować, że nie eksploduję.
To chyba miało być ostrzeżenie dla ludzi, którzy będą z nim pracować w Polsacie.
Przypomnijmy, jak opisał taką pracę Newsweek Tomasza Lisa: Pracownik o Durczoku: "Pycha posunięta do granic absurdu! CZOŁGAŁ LUDZI, UPOKARZAŁ"