Wczoraj oczy prawie stu milionów Amerykanów zwrócone były na drugą debatę przed wyborami prezydenckimi, która rozegrała się między Hillary Clinton a Donaldem Trumpem. Dziennikarze orzekli zgodnie, że starcie było "najbrzydszym w historii": politycy uciekali się do wzajemnych oskarżeń, skupiając się głównie na ujawnionych dwa dni temu skandalicznych taśmach. Nagrania z 2005 roku przedstawiają Donalda Trumpa, który chwali się swoimi podbojami seksualnymi. Miliarder stwierdził między innymi, że kobiety na widok bogatych mężczyzn pozwalają "zrobić ze sobą wszystko" i dotykać się po kroczu. Pochwalił się też, że "próbował dobierać się do mężatki jak do dziwki".
Aferę, którą błyskawicznie nazwano pussy gate, skomentowała też Melania Trump, żona kandydata na prezydenta i (być może) przyszła Pierwsza Dama USA. Melania, którą Daily Mail nazwał ostatnio "luksusową prostytutką", stwierdziła, że słowa Donalda są niedopuszczalne. Jednocześnie przyjęła jego przeprosiny.
Melania Trump pojawiła się na wczorajszej debacie, więc oczy komentatorów były zwrócone także na nią. 46-latka ubrała się na różowo: do wąskich spodni dobrała bluzkę z kokardą pod szyją nazywaną "pussy bow". Amerykańscy dziennikarze dopatrzyli się w jej stroju czytelnej aluzji do afery z taśmami Trumpa.
Pussy bow to rodzaj kokardy wiązanej pod szyją. Po raz pierwszy pojawiła się w modzie pod koniec XIX wieku, ale spopularyzowali ją dopiero Coco Chanel i Yves Saint Laurent. Teraz pussy bow budzi polityczne skojarzenia: dla wielu to symbol męskiego ucisku nad pracującymi kobietami, które zamiast krawata zmuszane były do wiązania kokardy pod szyją.
Różowa koszula Melanii Trump kosztowała ponad tysiąc dolarów, czyli blisko 4,7 tysiąca złotych. Rzecznik sztabu wyborczego Donalda stwierdził, że jej wybór był "zupełnym przypadkiem".