Robert Biedroń dwa lata temu został prezydentem Słupska. Do tej pory pozostaje jedynym zdeklarowanym gejem na tak wysokim stanowisku państwowym. Ale być może wszystko jeszcze przed nim, bo nie brakuje Polaków, którzy uważają go za poważnego kandydata w kolejnych wyborach na prezydenta Polski. W rozmowie z magazynem Party Biedroń zapewnia, że nie uległ magii swojego stanowiska i przekonuje, że początki były bardzo trudne.
Nigdy nie czułem się lepiej dzięki takim słowom - wyznaje. Mam dystans do takiego nazewnictwa i nie przywiązuję do niego wagi. Kiedy odwiedzam przedszkola w Słupsku, dzieci wołają na mnie: Andrzej Duda. To ich pierwsze skojarzenie ze słowem prezydent. To była niewyobrażalna droga. A marzyłem tylko o tym, by przeżyć życie na własnych warunkach. Wychowywałem się w Ustrzykach Dolnych. Spędzałem wolny czas w lesie. Widziałem wilki, rysie, niedźwiedzie, ale nigdy nie widziałem drugiego geja. Myślałem, że jestem jedyny na świecie. To po co żyć?
Chciałem popełnić samobójstwo. Kiedy zacząłem szukać informacji na temat tego, kim jestem, dowiedziałem się, że jestem zboczony, chory, że grzeszę. Rodzice dowiedzieli się dopiero na studiach. Dałem numer telefonu chłopakowi, który był we mnie zakochany. On dzwonił do mnie do domu i wyznał to mojej mamie. Zaczęło się piekło. Mama zachowywała się tak, jakbym umarł. Płakała jak na pogrzebie ojca. Nie mogła podzielić się tą informacją z koleżankami, musiała wszystko przerobić w czterech ścianach domu. A dziś uwielbia Krzysztofa, często nas odwiedza i wkręciła się w walkę o równouprawnienie.
Biedroń wyznaje, że z jego perspektywy droga do równych praw dla gejów rysuje się raczej wyboiście.
Nie możemy się trzymać za ręce. Zbyt często bylibyśmy za to pobici. Nie chcę nikogo drażnić. Pamiętam ten rechot, kiedy występowałem w sejmie na mównicy i użyłem potocznego: Te argumenty są poniżej pasa - wspomina w wywiadzie. Bo o czym gej może mówić w takiej sytuacji? W sejmie ręki mi wtedy wielu nie podawało, teraz wręcz zabiegają o to, żeby to zrobić. Są wyjątki, jak Krystyna Pawłowicz. Kiedy zbliżam się do niej, reaguje: Odejdź, odejdź, nie podchodź!
Udzielałem już ślubów Filipińczykom, Brytyjczykom i Niemcom, bardzo chciałbym się z nimi zamienić miejscami, ale wiem, że w najbliższych latach nie będę mógł tego zrobić. To smutne, bo przecież jesteśmy w moim partnerem 14 lat. Mogliśmy wziąć ślub, bo kiedyś Krzysztof mieszkał w Brukseli, ale to jest poniżej godności. Jestem obywatelem polskim, patriotą i chcę wziąć ślub w ojczyźnie. Poza tym taki ślub za granicą nie miałby żadnej wartości w świetle polskiego prawa.
Myślicie, że to się zmieni w ciągu najbliższej dekady?