Po obejrzeniu piątkowego Gwiazdy tańczą na lodzie doszliśmy do zaskakujących wniosków – ten program da się oglądać. Poprawka: dałoby się, gdyby więcej odcinków było realizowanych w takiej konwencji, czyli muzyki poważnej. Dlaczego? Bo po raz pierwszy od początku trwania show nie było czerstwych, nieudanych kreacji do narzuconego tematu, których żałość wręcz biła po oczach. Muzyka poważna nie gryzła się z estetyką łyżwiarstwa figurowego i naprawdę miło było popatrzeć na przejazdy uczestników. Do tego nareszcie ciekawe i rzeczowe zapowiedzi Okupnik i Kurzajewskiego. Show Rikne Rooyensa na chwilę zbliżył się do wartego pieniędzy z abonamentu programu i nawet średnio mądre komentarze Dody nie były w stanie tego zepsuć. Na chwilkę, bo już w drugiej części powrócono do starej konwencji – drugi raz pary tańczyły do przebojów w rytmie latino.
Po raz kolejny wrażenie zrobiła na nas Ola Szwed, o której nie ma już chyba sensu powtarzać, że ma największe szanse, by wygrać program. Doda skomentowała jej popisy słowami: Ten piruet zakręciłaś z palcem w tyłku. Styliści Roberta Moskwy chyba zrozumieli, że przezroczyste koszulki z siateczki nie są dla niego i ubrali go w garnitur. Patrząc na popisy Weroniki Książkiewicz, aż strach pomyśleć, co by było, gdyby nie jej długie nogi, bo tylko one się jakoś w tym wszystkim broniły. Jednak mimo tego, że "pięknie podnosi nogi", jak zgodnie od pierwszego odcinka uważa jury, rywalizacja osiągnęła już za wysoki dla niej poziom i pożegnała się z programem.
Na deser cytujemy wyznanie Dody, które wymknęło się jej podczas oceniania Anety Florczyk: Miło u was oglądać tą elegancję, bo ja jej za bardzo nie posiadam. Czy zaczyna się stosować do rad speców od PR? Samokrytycyzm nigdy nie był zdaje się jej mocną stroną.