Pół roku temu zakończył się jeden z procesów między byłym gwiazdorem TVN-u, Kamilem Durczokiem, a tygodnikiem Wprost. Sąd zadecydował, że Wprost musi zapłacić mu pół miliona złotych. Jak podkreślał Sylwester Latkowski proces dotyczył zniesławienia dziennikarza, nie zaś tego, co miało doprowadzić do napisania artykułów na jego temat - molestowania seksualnego podwładnych.
Wbrew pozorom najnowszy artykuł Wprost nie jest nowym atakiem na Durczoka, ale rzeczowym wyliczeniem nieścisłości i manipulacji, które, zdaniem redakcji, dziennikarz stosuje w wywiadach. Czy przekonującym? Oceńcie sami.
Jak podkreśla redakcja, choć komisja badająca sprawę Durczoka uznała, że jest winien popełnienia dwóch czynów molestowania seksualnego, byłemu naczelnemu Faktów "upiekło się", gdy zadecydowano, że sprawa miała toczyć się jawnie. Skutecznie odstraszyło to osoby, które wcześniej zgodziły się zeznawać przeciwko niemu. Redakcja wylicza "mity", które ich zdaniem Latkowski coraz skuteczniej promuje w mediach.
Przeczytajcie ich argumenty i oceńcie, czy mają rację:
To trudny tekst, bo prawie o niczym nie możemy napisać - czytamy w najnowszym artykule Wprost. To dla dziennikarza sytuacja dramatycznie niewygodna. Kilka procesów, które wytoczył nam Kamil Durczok, rozgrywa się z wyłączeniem jawności. Ani nie możemy, ani nie chcemy łamać reguł, narażając na dyskomfort świadków, którzy biorą udział w tych procesach. Od czasu publikacji głośnych artykułów, w których opisaliśmy relacje byłych pracowników Kamila Durczoka dotyczące molestowania seksualnego i mobbingu, "Wprost" konsekwentnie milczał i w tej sprawie. Chcieliśmy czekać na wyroki sądu, które - jak wierzymy - zapadną w niezbyt już odległej przyszłości i jednoznacznie potwierdzą opisane przez nas fakty.
Milczał też Kamil Durczok. Okazało się jednak, że bynajmniej nie z powodu szacunku dla toczących się procesów. Durczok miał po prostu zakaz wypowiadania się na temat sprawy w mediach wynikający z warunków rozstania się z TVN. Teraz, kiedy zakaz minął, rozpoczęła się jego ofensywa medialna. "Skończył się pewien czas, kiedy moje możliwości występowania w mediach były ograniczone. Więcej nie mogę powiedzieć" - powiedział w rozmowie z Dziennikiem Gazetą Prawną.
_Każdy ma prawo udzielać wywiadów, nie powinien jednak w nich kłamać. Problem w tym, że ostatnie występy medialne Durczoka to zalew nieprawdy._
(...)
MIT PIERWSZY
_Durczok mobbingował, ale nie molestował_
Najważniejszy przekaz Kamila Durczoka w wywiadach jest taki: jako szef był człowiekiem ostrym, niekiedy zbyt ostrym. Być może niektórzy mogą to uznać za mobbing, choć on sam uważa, że odpuszczalnych granic nie przekroczył. Durczok wmawia jednak, że nie ma żadnych dowodów, że kiedykolwiek molestował kobiety. Uparcie przekonuje, że przypadków molestowania nie dopatrzyła się nawet wewnętrzna komisja TVN.
Prawda jest inna. Kamil Durczok pozwał "Wprost" oraz dziennikarzy za to, że opisali fakty molestowania. W trakcie toczącej się od wielu miesięcy rozprawy sąd przesłuchał ogromną ilość świadków, głównie byłych podwładnych Durczoka z TVN. Wśród tych świadków był także ofiary molestowania. Jesteśmy im bardzo wdzięczni za to, że odważnie stanęły przed sądem i zdecydowały się zeznawać. Ze względu na dobra osobiste świadków sąd wyłączył jawność rozprawy, dlatego nie możemy ujawnić, kto jakie zeznania złożył. Możemy natomiast potwierdzić, że nasze artykuły opisywały prawdziwe zdarzenia.
Już w trakcie zbierania materiałów widzieliśmy płaczące roztrzęsione osoby, które do dnia dzisiejszego nie potrafią zapomnieć" - czytamy we Wprost. "Zdarzało się, że zeznania trzeba było przerwać, bo ofiara nie mogła powstrzymać łez. Dla nich konieczność stawania przed sądem to była kolejna trauma, tym straszliwsza, że musiały opowiadać o swoich przeżyciach w obecności Durczoka".
Niektóre zeznania w czasie pierwszego dnia procesu nie był tajne, dlatego media je relacjonowały. Przytoczmy więc relacje innych gazet. Dziennik Fakt opisywał zeznania Marcina C., wydawcy programu w TVN 24. "Jeśli chodzi o mobbing, to tak, byłem świadkiem niepożądanych zachowań pana Kamila Durczoka. Molestowania seksualnego nie byłem świadkiem, ale osoby molestowanie mi się zwierzały. Są osoby, które były przedmiotem takich nakłaniań i próśb".
Komisja opisuje także inne przykłady niewłaściwych zachowań. Durczok prosił współpracowników, aby znaleźli "klub dla panów zabierając na koleżankę z pracy na jednodniowy wyjazd poza miejsce pracy(choć za obopólną zgodą), prosząc kolegów z pracy". Inny przykład 22 lutego 2014 pan Durczok polecił swojemu zespołowi przygotowanie podróży do Kijowa, która się miała odbyć w dniu następnym, to jest w niedzielę. On podjął tę decyzję i poinformował o niej późnym popołudniem. Był w kontakcie z zespołem do późna wieczór. Przypuszczalnie zrobił to będąc pod wpływem alkoholu. Jego zespół zorganizował podróż i stawił się w niedziele na lotnisku, jednak Pan Durczok nie pojawił się na lotniksu.
(...)
MIT DRUGI
_Durczok nie ma dostępu do raportu TVN_
Durczok ma od dawna oficjalny i legalny dostęp do całego raportu, nie jest więc prawdą, że jedynym źródłem jego wiedzy jest internet. Rok temu, na żądanie sądu, TVN przysłał bowiem swój raport i został on dołączony do akt sprawy. Jako strona procesowa ma on zatem pełen dostęp nie do prasowych enuncjacji, ale do dokumentu oficjalnie firmowanego przez TVN. Raport jest też znany i dostępny jego adwokatom.
(...)
Nie twierdzimy, że ostatni rok był łatwy dla Kamila Durczoka. Z cała pewnością nie był łatwy dla nas, autorów tekstów. Każdy z nas zapłacił za to taką, lub inną cenę, ale nie zamierzamy się tu użalać. Część z nas nie pracuje już w tygodniku "Wprost", ale w tej sprawie postanowiliśmy zabrać głos wspólnie. Nieprawdy Durczoka uderzają bowiem w każdego z nas, ale też w tygodnik. Przede wszystkim jednak poniżają i obrażają ofiary. W jednym ze swoich wywiadów Durczok mówi: Dwie osoby, które mnie najbardziej obciążyły w tym raporcie, holowałem przez lata, choć powinienem był je zwolnić. Wygląda na to, że - wbrew licznym zapewnieniom dziennikarza – cała sprawa niewiele go nauczyła.