W tym roku wielu fanów piłki nożnej mogło spełnić swoje marzenie, bo Biało-Czerwonym udało się wyjść z grupy i awansowali do 1/8 finału mistrzostw świata. Mimo że na tym nasza przygoda z mundialem się zakończyła, to nawet po wylocie Polaków z Kataru, nie opadły emocje związane z mundialem. Wszystko za sprawą zaskakujących wydarzeń, które działy się wokół mistrzostw. Dziennikarze Wirtualnej Polski wyjawili bowiem, że Mateusz Morawiecki miał obiecać reprezentacji i sztabowi 30 milionów premii za awans, niektóre źródła wskazywały nawet na większe kwoty.
Niedługo po tym, jak awantura wybuchła, głos w sprawie zabrał sam Mateusz Morawiecki, który przyznał, że polska piłka potrzebuje dofinansowania, ale premii dla piłkarzy "z rządowych środków" nie będzie. Piłkarze niechętnie komentowali całą sprawę, jeden z anonimowych reprezentantów w rozmowie z Polsat Sport żalił się co prawda, że "zrobiono z nich nie wie jakich chciwców", ale dopiero Robert Lewandowski wyjawił, co myśli o całym zamieszaniu. Kapitan w rozmowie z Przeglądem Sportowym stwierdził, że rozmowa o premiach była jedynie luźną rozmową, a zawodnicy nie potraktowali jej poważnie.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
To spotkanie trwało tak naprawdę parę minut przed naszym wyjazdem z hotelu na lotnisko. To była luźna rozmowa. Tam padła z ust premiera jakaś deklaracja, ale powiem szczerze, że my, piłkarze, nie traktowaliśmy tego tak bardzo poważnie. Nigdy nie było żadnej rozmowy, skąd by ta premia miała być, z jakich środków. Dla nas to były takie trochę wirtualne pieniądze. My niczego nie oczekiwaliśmy, niczego nigdy się nie domagaliśmy i też nie wyciągnęliśmy rąk po publiczne pieniądze. Jest oczywiste, że lepiej, aby w ogóle tego tematu nie było, bo nie jechaliśmy na mundial dla pieniędzy, chcę to jasno powiedzieć. My traktujemy piłkę nożną i reprezentację przede wszystkim jako dumę - przekonywał Lewandowski.
Sprawa nie jest jednak taka oczywista, bo dziennikarz Interii Roman Kołtoń rzucił nowe światło na całą aferę i obnażył, co jeszcze działo się w Katarze. W czwartek odbył się zarząd PZPN, na którym to na światło dzienne zostało wywleczonych kilka spraw. Okazało się, że oliwy do ognia dolał Jakub Kwiatkowski, rzecznik prasowy reprezentacji. Wcześniej Czesław Michniewicz miał zaatakować mężczyznę twierdząc, że "nie miał żadnego wsparcia" i "brakowało właściwej organizacji". Selekcjoner ogłosił również, że w Katarze Polska odniosła sukces, ale "popełniony został błąd w komunikacji". Mimo że Kwiatkowski początkowo nie był obecny za spotkaniu zarządu, to został na nie zaproszony i zaczął mówić.
O wpół do trzeciej nad ranem w Katarze po meczu Argentyna - Polska doszło do wezwania przez Czesława Michniewicza liderów drużyny. Miałem wrażenie, że kapitan zespołu Robert Lewandowski był zażenowany tą sytuacją - wyjawił mężczyzna.
Kwiatkowski dodał, że to właśnie z 30 listopada na 1 grudnia został poruszony temat premii, a asystent selekcjonera został zobowiązany do... zebrania numerów kont reprezentacji.
To właśnie w tym momencie asystent Michniewicza, Kamil Potrykus został zobowiązany do zbierania numerów kont piłkarzy, aby przelew premii nastąpił jak najszybciej - cytuje rzecznika Interia.
Wciąż waży się przyszłość Czesława Michniewicza w reprezentacji. Jego kontrakt z PZPN obowiązuje do 31 grudnia. Ostateczna decyzja co do jego dalszej pracy na stanowisku selekcjonera reprezentacji Polski ma zapaść jeszcze przed świętami.
Nadążacie jeszcze?