Barbara Kurdej-Szatan pewnie nie spodziewała się, że wulgarny wpis na temat Straży Granicznej, który napisała w wielkim wzburzeniu, może tak poważnie zaszkodzić jej karierze. Okazuje się, że TVP nie zamierza dłużej współpracować z aktorką, a Play nie chce przedłużać z nią umowy, gdy ta za kilka miesięcy wygaśnie. W kilka tygodni Kurdej-Szatan z rozchwytywanej celebrytki stała się osobą, od której pracodawcy wręcz stronią. Basia stwierdziła, że zmieni medialną narrację i rzuci się w wir wywiadów, tłumacząc przy okazji swoje intencje.
Po rozmowie z Dużym Formatem i Magdą Mołek, postanowiła porozmawiać ze Sławomirem Jastrzębowskim z Salonu24. Dziennikarz nie dawał aktorce taryfy ulgowej i zasugerował, że jej ostatni wywiad z Mołek był ustawiony.
My rozmawiałyśmy ze sobą po raz pierwszy w życiu. Nawet jej nie spotkałam prywatnie ani też zawodowo nigdy wcześniej (…) Widocznie rozumiemy się nawzajem. To nie było ustawione - tłumaczyła się celebrytka.
Jastrzębowski pokusił się też o stwierdzenie, że Kurdej żyje wraz z innymi celebrytami w "warszawce". Dodał, że ochoczo komentują oni rzeczywistość, choć nie wiedzą nic o tym, co dzieje się poza tą bańką. To mocno rozsierdziło Kurdej.
Ale o czym pan mówi?! Wychowałam się na blokowisku, miałam długi, problemy z pieniędzmi. Każdy z nas ma jakieś doświadczenia i to, że teraz pracuję w telewizji… - uniosła się aktorka.
Jeszcze pracuje pani w telewizji? - podpytał redaktor.
Jeszcze tak - odparła zdenerwowana
Dziennikarz kąśliwie stwierdził, że celebrytką interesuje się teraz bardziej białoruska telewizja.
Tutejsze media tak rozdmuchały sytuacje z moim wpisem, że sami narobili afery. Gdyby nie narobili afery z tego wpisu, to białoruskie media nawet by tego nie dostrzegły - odparła Barbara Kurdej-Szatan.
Myślicie, że dalej będzie tak chętnie udzielać wywiadów?