Nie da się nie zauważyć, że w związku ze swoim słynnym wpisem Barbara Kurdej-Szatan ma niemałe kłopoty. Choć celebrytka robi wszystko, co w jej mocy, by ratować wizerunek, skutki jej emocjonalnej natury mogą być nieodwracalne...
Zobacz: Barbara Kurdej-Szatan STRACI MAJĄTEK przez aferę? Wiemy, ile wcześniej mogła dostawać ZA JEDEN POST
Celem podreperowania sytuacji, w jakiej się znalazła, Basia udzieliła obszernego wywiadu, który ukazał się w "Dużym Formacie" Gazety Wyborczej. W rozmowie z dziennikarzem stwierdziła co prawda, że gdyby mogła cofnąć czas, postąpiłaby tak samo, ale przyznała też, iż "użyła jednego słowa za dużo". Dodała, że w związku z tym, iż jej dziadek był wojskowym, nigdy nie miała na celu obrażania służb mundurowych...
Choć bliscy odradzają celebrytce drążenie tematu, ta najwyraźniej czuje nieodpartą potrzebę wytłumaczenia się.
(...) Znajomi powtarzają, że rozdmuchiwanie tej sprawy tylko mi zaszkodzi. Dlatego początkowo nie chciałam się z panem spotkać. Tym bardziej że sytuacja graniczna mocno się zaogniła. To nie jest już wypychanie kobiet z małymi dziećmi przez płot. Tam się pojawili jacyś agresorzy, prowokatorzy, może białoruscy… Rozumiem przecież, że trzeba się bronić. I za to akurat wojsku i Straży Granicznej trzeba podziękować. Dlatego jeszcze przed największym kryzysem na granicy usunęłam stary wpis i wstawiłam nowy - tłumaczy.
Przy okazji Kurdej-Szatan nawiązała do kwestii zawodowych i kariery, którą rozpoczęła na dobre występami w reklamach popularnej telefonii komórkowej.
(...) Stałam w wiśniowej czapce przed apteką i grałam przeziębioną. Zauważył mnie szef agencji reklamowej Grandes Kochonos i zaprosił na kolejny casting. Powiedział, że skoro jestem w stanie przekonać widza do pastylek na gardło, to przekonam do wszystkiego innego. Wygrałam ten casting w 2013 roku - wspomina z dumą początki, następnie zachwalając samą siebie:
Jestem pracowita - przyznaje "skromnie".
Basia nie omieszkała odnieść się także do zakończonej niedawno przygody z "M jak Miłość", ubolewając nad tym, że nie zdążyła udostępnić nowego oświadczenia przed tym, jak pojawiła się informacja o wyrzuceniu jej z serialu.
Przed publikacją wysłałam to koleżance, specjalistce od komunikacji PR. Żeby zerknęła, czy nie ma tam czegoś takiego, czym znów mogliby manipulować. Odesłała mi tekst wieczorem z drobnymi poprawkami. Akurat występowałam w spektaklu "Zagraj to jeszcze raz, Sam". Zeszłam ze sceny około 22:00 i planowałam od razu wrzucić oświadczenie. Po wejściu do garderoby otwieram telefon, a tam informacja, że pan Kurski wyrzuca mnie z serialu - wraca wspomnieniami do feralnego dnia, zdradzając, jakie emocje wówczas jej towarzyszyły:
Smutek, ale też żal, że nie opublikowałam swoich przeprosin wcześniej. Bo teraz wyszło na to, że przepraszam w efekcie decyzji Kurskiego - żali się, zwracając się z prośbą do dziennikarza: Niech pan napisze, proszę, że było odwrotnie.
A co do wyrzucenia mnie z "M jak miłość" po rozdmuchanej aferze niestety, spodziewałam się tego... - kontynuuje. Ja lubię swoje życie, kocham męża i dzieci, nie mam ochoty się z nikim siłować. Lecz nie chcę, aby robili ze mnie kogoś nieuczciwego, nieszczerego. Całe życie starałam się postępować dobrze. A teraz mnie mielą. I jeszcze ci Białorusini... - przechodzi płynnie do użycia jej wizerunku w białoruskich mediach.
Kiedy przeczytałam w necie, że białoruska propaganda zrobiła ze mnie swą twarz, wpadłam w przerażenie - mówi oburzona, zaznaczając, że nie ma na to jej zgody: Wzięli moje zdjęcie, zrobili materiał sami. Nigdy bym tam nie wystąpiła przecież z własnej woli. To ich reżim wciąga uchodźców w pułapkę. Zabiera im pieniądze, nie pozwala się cofnąć spod płotu... - mówi niezrozumiana "ekspertka" w kwestiach społeczno-politycznych.
Myślicie, że Jacek Kurski już czytał nowe wypowiedzi Basi?
Czy kryzys w związku Deynn i Majewskiego to tylko medialna ustawka?