Powrót do szkoły po wakacjach wielu uczniom nie kojarzy się najlepiej, a rodzice i pedagodzy robią wszystko, żeby te gorzkie chwile swoim podopiecznym osłodzić. I tak do jednej z podstawówek zawitała z koncertem Blanka, która cieszy się ogromną popularnością wśród młodych słuchaczy. Jej występ w Skawinie pewnie przeszedłby bez większego echa, gdyby nie krótki jego fragment, na którym piosenkarka twerkuje. To wystarczyło, żeby w sieci wybuchł prawdziwy skandal. W mediach społecznościowych szybko zareagowała policja obyczajowa, atakując celebrytkę i zarzucając jej demoralizację dzieci. Gromy posypały się również na władze placówki, a dyskusjom o tym, na co patrzeć (nie) powinny oczy 10-latków, nie było końca.
Zaczęło się od trzęsienia tyłkiem Blanki, a skończyło na trzęsieniu portkami organizatorów wydarzenia. Wywołana do tablicy dyrektorka szkoły tłumaczyła na Pudelku, że ani występ, ani strój Blanki nie był w jej ocenie gorszący, a zgromadzonym dzieciakom i ich rodzicom bardzo się podobało. "Wszystko odbyło się zgodnie z planem" - przekonywała Halina Buchowska. Trudno się z nią nie zgodzić - 15 sekund twerku Blanki, będącego częścią większego występu, w którym trudno było doszukiwać się podtekstów seksualnych, nie będzie miało katastroficznego wpływu na rodzimą młodzież. Ta bowiem bardziej szokujące sceny od lat regularnie podziwia choćby na polskich weselach, gdzie sprośne zabawy są nadal wstydliwą tradycją takich uroczystości.
Groźnie brzmiące hasło "seksualizacja dzieci" to oręż tych, którzy seks i erotyczny podtekst widzą absolutnie wszędzie, co jest tylko pokłosiem ich własnych obsesji. A takie frustracje najłatwiej wylewa się w sieci, szczególnie pod adresem młodej kobiety. Jeśli ktoś naprawdę chce zadbać o dobrostan nastolatków, to ten czas powinien poświęcić na wspieranie inicjatyw ułatwiających dostęp do edukacji seksualnej czy opieki psychologicznej, a nie rozprawianie o pośladkach Blanki. Seksualizowanie leży po stronie odbiorcy, nie nadawcy.
Trzymając się szkolnej terminologii można śmiało powiedzieć, że koleżankami z ławki nie są już Magda Gessler i Anna Starmach, które przez wiele sezonów były jurorkami "MasterChefa". Starmach, tłumacząc się biznesowymi zajętościami, zrezygnowała z intratnej posady, a w nowym sezonie show zastąpił ją Przemysław Klima. Podczas premierowego odcinka swoje zadowolenie takim obrotem spraw postanowiła niespodziewanie wyrazić Gessler i w dość bezpośredni osób dała do zrozumienia, że cieszy ją nieobecność Starmach. "Nareszcie jestem szczęśliwa" - wypaliła na antenie. Starmach odniosła się wprawdzie do tego na swoim Instagramie, ale postanowiła nie dolewać oliwy do ognia i opublikowała jedynie afirmującą pozytywność sentencję i… wspólne zdjęcie z Gessler.
O napięciach między obiema paniami plotkowano za kulisami od lat i choć łatwo tutaj szafować oczywistymi argumentami pt. "starsza koleżanka zazdrosna o młodszą" czy "humory rozpieszczonej celebrytki", to tak naprawdę o domniemanym konflikcie wiadomo niewiele. Jako widzowie wymagamy od celebrytów autentyczności, więc jeśli uśmiechają się do siebie przed kamerami i posyłają słodkie słówka w wywiadach, to chcielibyśmy, żeby to spijanie z dziubków miało miejsce również wtedy, gdy nikt nie patrzy. A telewizja to praca jak każda inna, gdzie nie wszyscy się lubią, bo po prostu nie muszą. Co nie zmienia faktu, że chętnie dowiedzielibyśmy się czegoś więcej… Wypada mieć nadzieję, że słynąca ze swojej ekstremalnej wylewności w sieci Gessler, oczywiście pod nieobecność śpiącej Kasi, pokusi się o rozwinięcie tej historii i da nam to, czego od kontrowersyjnej kucharki oczekujemy: mięsa.
Na koniec zostawiliśmy sobie historię, którą ciężko jakkolwiek skomentować, a która w ostatnich kilku dniach zdecydowanie odbiła się najszerszym echem. Ma bowiem wszystko, czego potrzebuje stara i dobra internetowa aferka. Ale od początku! Zaczęło się niewinnie - Wiktoria Gąsiewska poskarżyła się na Instagramie, że ktoś z sąsiadów zostawił na jej aucie napis "nie parkuj", a do jego wykonania - co jest ważnym szczegółem - użyto eyelinera konkretnej marki. "Pewnie zastawiła komuś wjazd" - pomyślał przeciętny internauta, nie spodziewając się zupełnie dalszego ciągu tej historii…. Co tam się nie wydarzyło! Sąsiadka Gąsiewskiej wprowadziła szczegółowo czytelników Pudelka w meandry problemu: aktorka zastawiła autem bramę wjazdową jej domu, a to z kolei uniemożliwiło "wyciągnięcie szamba". Ale co się odwlecze, to nie uciecze, bo szambo ostatecznie i tak się wylało, ale w sieci.
Obie panie zaczęły się wzajemnie licytować na przewinienia, wyciągając ze swoich archiwów historie z przeszłości. Sąd osiedlowy, tym razem w postaci tysięcy komentujących sprawę internautów, szybko wydał swój wyrok: winna jest Gąsiewska. Być może dla serialowej gwiazdki był to niespodziewany obrót sprawy, bo uzbrojona w popularność i Instagrama powinna być na uprzywilejowanej pozycji, ale jeśli jest coś, co łączy wszystkich Polaków to niechęć do sprawiających problemy sąsiadów. A w tym wypadku ten tytuł przypadł w udziale Wiktorii - większość z nas miała do czynienia z sąsiadem parkującym, gdzie popadnie bez najmniejszej nawet refleksji i to nigdy nie budzi dobrych skojarzeń.
Z tej lekcji Gąsiewska powinna wyciągnąć kilka wniosków. Przede wszystkim, brama wjazdowa sąsiadki to nie parking, a Instagram to nie miejsce na wyjaśnianie sąsiedzkich konfliktów. Sława rzadko bywa tez immunitetem. Internet to przewrotne miejsce: chcesz się poskarżyć, a chwilę później sam jesteś oskarżony i twoja wizerunkowa przyszłość rysuje się w barwach nieszczęścia. I na co to komu…