Bogusław Linda swego czasu był najpopularniejszym aktorem w kraju, a jego role w "Psach" czy "Sarze" są już kultowe. 70-latek został zapamiętany jako "największy twardziel polskiego kina". Sympatycy doceniają go za szczerość i bezpośredniość. Kontrowersyjne wypowiedzi aktora nie raz były przedmiotami burzliwych dyskusji.
Linda raczej stroni od medialnego życia w blasku fleszy. W ostatnim czasie znacząco ograniczył swoją aktywność zawodową, przynajmniej jeśli chodzi o kino. Słynny aktor dość rzadko udziela wywiadów, ale jeśli już to robi, odbijają się one szerokim echem. Nie inaczej było w przypadku rozmowy z "Newsweekiem".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Linda, słynący z ciętego języka, odniósł się do kwestii własnych umiejętności aktorskich. Okazało się, że mimo licznych sukcesów i wieloletniego doświadczenia, aktor ma sobie sporo do zarzucenia. Swoje dokonania na szklanym ekranie podsumował w ostrych słowach.
Uważam, że jestem tandetny, straszny, niedobry i tak dalej. Widzę kłamstwo, widzę poróbstwo, widzę jakieś g*wno - tłumaczył samokrytyczny Linda.
Odtwórca roli Franza Maurera przyznał, że tak naprawdę nie lubi swojego zawodu. 70-latek podał powód, dla którego aktorstwo przestało go ekscytować. Mimo wielu gorzkich słów, tłumaczył, że do swojej branży ma "równie dużo miłości, co niechęci".
Mój zawód jest potwornie udupiający, nudny, trudny i ja go, szczerze mówiąc, nie lubię. Do momentu "Psów" to były filmy, które chciałem robić i którymi chciałem coś powiedzieć o tym kraju, o tym, co o nim sądzę i kim jestem. Po 1989 roku zbyt wielu twórców poszło na łatwiznę i albo zaczęli produkować tandetę, albo robili filmy komunistyczne, bo już było wolno. Co to za problem robić film, kiedy wolno? - zastanawiał się aktor.
Zaskakujące wyznania?