Los wciąż rzuca Edycie Górniak kłody pod nogi. Jakiś czas po aferze z pobraniem wynagrodzenia za występ na koncercie "Solidarni z Ukrainą", kiedy to wdała się w utarczkę słowną z Justyną Steczkowską i Marylą Rodowicz, diwę (a dokładniej jej fanów) czekał kolejny zawód. Z przyczyn zdrowotnych na gali rozdania Wiktorów piosenkarka zmuszona była być na scenie, jak to sama określiła, "sercem, ale nie głosem".
Niestety, problemy ze strunami głosowymi okazały się na tyle poważne, że pod znakiem zapytania stanął koncert gwiazdy ze światowej sławy tenorem José Carrerasem. Królowa polskiej sceny została bowiem ponownie zaproszona do wspólnego występu po ponad dekadzie, tym razem w ramach wielkanocnego koncertu TVP pt. Cud życia.
Mimo niedyspozycji artystka postanowiła nie przekreślać wielkiej szansy i zdecydowała, że zrobi wszystko, co w jej mocy, by odzyskać w pełni głos. W rozmowie z "Super Expressem" celebrytka poskarżyła się, że takie igranie z ogniem kosztowało ją mnóstwo nerwów.
Ogromnie dużo stresu z wielu powodów - przyznała. Po pierwsze to jest wielki honor, kiedy José wraca z zaproszeniem. Odbieram to jako wielki dowód zaufania artystycznego... Spotykamy się regularnie co kilka lat. Po drugie, byłam zestresowana tym, że dziś mieliśmy zupełnie inną technologię. Jak się jest gościem tak światowej gwiazdy, to trzeba się dostosować, inne mikrofony, inna technika. Nie jesteśmy przyzwyczajeni do pracy z takim sprzętem, więc to był dosyć duży dyskomfort, a poza tym, kiedy zaproszenie spłynęło, to miałam dużą kontuzję strun głosowych.
Górniak zdradziła, że jej decyzja zależała również od stanowiska José, który miał osobiście poprosić Telewizję Polską, by to właśnie Edi wykonała z nim utwór na scenie. Zaszczycona diwa postanowiła zawalczyć o rychły powrót do zdrowia nad polskim morzem, gdzie inhalowała się jodem i szprycowała różnej maści medykamentami. Na szczęście ryzyko się opłaciło i koniec końców mogła stanąć na scenie, bez potrzeby posiłkowania się playbackiem.
Na początku powiedziałam produkcji, że z całego serca chcę wystąpić, ale nie wiem, czy dam radę wokalnie - mówiła. Wtedy usłyszałam od produkcji, że "pan maestro José Carreras prosi o panią". Nie mogłam odmówić, więc od razu antybiotyk, jeden syrop, drugi syrop, wlewki, inhalacje... Pojechałam szybko nad morze, żeby złapać jodu i żeby przyspieszyć tę regenerację, żebym mogła zaśpiewać... Jeszcze nie mam takiego głosu, jaki bym chciała mieć na tym koncercie, ale i tak jestem wdzięczna, że wrócił mi w tak szybkim czasie na tyle, żebym mogła wystąpić.
Myślicie, że José dalej będzie darzył Edzię "artystycznym zaufaniem"?