Galopująca inflacja, rosnące koszty życia i comiesięczne podnoszenie stóp procentowych to ostatnio w mediach temat numer jeden. Oprócz "zwykłych śmiertelników" dotkliwe skutki kryzysu na własnej skórze odczuły także niektóre osoby publiczne. W obliczu obecnego stanu gospodarki zatrwożeni celebryci coraz śmielej otwierają się w temacie problemów finansowych.
Do tego grona dołączył właśnie Borys Szyc. Gwiazdor od wielu lat zalicza się do ścisłej czołówki najpopularniejszych rodzimych aktorów, dzięki czemu może cieszyć się uprzywilejowaną pozycją. Mimo to jego rzeczywistość uległa znacznej zmianie na przestrzeni ostatnich lat. Opowiada, że w ramach cięcia kosztów musiał zamienić w tym roku zagraniczne wyjazdy na swojski kemping...
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
W najnowszym wywiadzie udzielonym "Gazecie Wyborczej" gwiazdor ujawnił, że też musiał zrównoważyć swój budżet, który mocno się w ostatnim czasie uszczuplił. Doszło do tego, że ojciec dwójki dzieci zmuszony był zrezygnować z długo oczekiwanego remontu swojego domu znajdującego się na warszawskiej Saskiej Kępie.
Przez kilka miesięcy próbowałem nie przejmować się wzrostem cen, czyli oszukiwać sam siebie, ale dalej już nie da rady - przyznał aktor. Mamy dom zasilany gazem i prądem, więc z miesiąca na miesiąc coraz mniej nam zostaje na życie. Odpuszczam postanowiony wcześniej remont. Materiały budowlane zdrożały co najmniej dwa razy. Może za rok ceny spadną? - zastanawia się.
43-latek przyznał, że nie stać go już na luksusy, a wczasy w Polsce również wiążą się ze sporym wydatkiem. Celebryta zmuszony jest znacznie obniżyć standard życia. Oczywiście "obniżyć" w swojej skali, bo w końcu i takie wakacje na kempingu to dla wielu niewyobrażalny wydatek.
Wakacje spędzamy w kraju, a nie – jak bywało – za granicą, jednak grzeszyłbym, narzekając - stwierdził wyrozumiale Szyc. Kocham Mazury, widzę przy tym, jak pusto się tutaj zrobiło. Kiedyś były ceny warszawskie i mazurskie – teraz jest równie drogo tu i tam. Ludzi nie stać już nie tylko na luksusy typu czartery jachtów, ale i na noclegi... Głupie pójście z dziećmi na lody w marinie to prawie stówa. Rolę restauracji, a nawet budek z frytkami, przejęły tutejsze Biedronki. Wieczorem półki w dyskontach są tak samo puste jak mazurskie knajpy.
Doceniacie, że dostrzega rzeczywiste problemy "zwykłych śmiertelników"?