16 listopada o poranku mediami wstrząsnęła informacja o nagłej śmierci Kamila Durczoka. Dziennikarz trafił do szpitala dzień wcześniej, jednak mimo reanimacji zmarł po długich zmaganiach z ciężką chorobą w wieku 53 lat.
W piątek odbyły się uroczystości pogrzebowe zorganizowane w rodzinnym mieście Durczoka, Katowicach, a urna z prochami byłego prowadzącego "Faktów" została pochowana w grobie rodzinnym obok jego zmarłego kilka lat wcześniej ojca. Na prywatnej ceremonii, podczas której rozbrzmiewała muzyka orkiestry górniczej, obecni byli jedynie bliscy oraz rodzina dziennikarza, m.in. jego była żona Marianna Dufek.
Na pogrzebie nie mogło zabraknąć brata dziennikarza, Dominika Durczoka, który podczas uroczystości bezpośrednio zwrócił się do zmarłego dziennikarza.
Gdzieś przeczytałem, że czasem człowiek musi umrzeć, aby dowiedzieć się, jak wielu miał przyjaciół, których brakowało w biedzie. Nic nie zmieni mojego przekonania i pewności, że byłeś dobrym człowiekiem. Zawsze mogłem na ciebie liczyć i wiem, że wskoczyłbyś dla mnie w ogień i wzajemnie - powiedział Dominik. Pewnie chciałbyś powiedzieć naszej mamie jeszcze raz, że ją kochasz. Pewnie chciałbyś jej też podziękować, że o ciebie dbała. Ale wiedz, że martwiła się o ciebie, była z ciebie dumna. Kiedy miałeś kłopoty, nie spała po nocy - dodał emocjonalnie.
Głos zabrał również Mirosław Neinert, przyjaciel dziennikarza:
Wszedłeś na Olimp, a bogowie tego nie lubią. Wszedłeś bardzo wysoko. Czuliśmy się, jakbyśmy to my wchodzili na ten Olimp. A potem, kiedy spadałeś, większość z nas była z Tobą. Bolało nas to okropnie - mówił.
Neinert w swojej przemowie sparafrazował także wiersz Wisławy Szymborskiej, odnosząc się do zbyt wczesnej śmierci dziennikarza:
Tego nie robi się psu, tego nie robi się rodzinie, przyjaciołom, bezdomnym, którzy czekali, aż zrobisz im i podasz posiłek. Pacz tam jako - zakończył wyrażeniem ze śląskiej gwary, które oznacza "trzymaj się".