Od kilku dni trwa medialna burza wokół słów Jerzego Bralczyka. Przypomnijmy, że profesor był gościem programu TVP Info "100 pytań do", w którym odniósł się do kwestii mówienia o zwierzętach. W odpowiedzi na pytanie Justyny Dżbik-Kluge z Polskiego Radia Czwórka twierdził, że "adoptowanie zwierząt" czy to, że "pies zmarł", jest dla niego obce z perspektywy językoznawcy.
Jestem starym człowiekiem i te tradycyjne formuły i tradycyjny sposób myślenia... Nawet mówienie, że choćby najulubieńszy pies "umarł", będzie dla mnie obce. Nie, pies niestety "zdechł". Bardzo lubię zwierzęta, naprawdę - wyjaśniał.
Medialna burza po słowach Bralczyka. Matczak zabrał głos
Słowa językoznawcy spotkały się z ogromną krytyką ze strony znanych osobistości czy dziennikarzy, z których wielu jest opiekunami ukochanych czworonogów. Często padały bardzo mocne słowa, a Katarzyna Dowbor na przykład wprost stwierdziła, że mówienie o "zdychaniu" zwierząt uznaje zwyczajnie za obraźliwe. Podobnych głosów było zresztą dużo więcej.
Zwierzęta nie zdychają, tylko umierają! Tak samo czują jak my, cierpią, kochają i umierają jak my! Słowo "zdychać" jest poniżające, lekceważące i obraźliwe. Trzeba być człowiekiem bez serca i bez empatii, by używać go wobec zwierząt czy ludzi. Mój Benio umarł rok temu i ciągle go opłakuję. Pepe odszedł… umarł i jest w moim sercu. Panie profesorze, szacunek należy się naszym braciom mniejszym i w tym przypadku w nosie mam poprawność językową! - pisała na Instagramie.
Przypomnijmy: Katarzyna Dowbor reaguje na słowa Jerzego Bralczyka o "zdychającym psie": "To poniżające, lekceważące i obraźliwe!"
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Do sprawy postanowił się odnieść także Marcin Matczak, który opublikował na ten temat felieton w ramach magazynu Wolna Sobota na łamach serwisu wyborcza.pl. Na wstępie stwierdza, że temat, który jego zdaniem powinien być obiektem społecznej dyskusji, skończył się "chłostą".
Ostatnio zbito i odkryto profesora Bralczyka, a właściwie najpierw odkryto, a potem zbito. Profesor powiedział, że pies nie "umiera", ale "zdycha". Za dawnych czasów na takie dictum odpowiedzielibyśmy jako naród dyskusją. Dzisiaj odpowiadamy chłostą - pisze.
W kolejnych zdaniach przyznaje, że "nie do końca" popiera dziś tych, którzy krytykują Bralczyka. Przekonuje, że według jego oceny taka zmiana językowa nie jest jednoznaczna, a dużą rolę odgrywa tu ładunek emocjonalny.
Zastosowanie "umierania" do zwierząt ma sens: zwiększa empatię, pokazuje głęboką miłość do innego stworzenia. Ale może też pozbawić język zdolności do rozróżniania między śmiercią człowieka i zwierzęcia. A więc język upośledzić, bo rozróżnianie jest w języku ważne - argumentuje. I choć ukochane, pojedyncze zwierzę na pewno umiera, nie zdycha, to w rzece po katastrofie ekologicznej pływają śnięte, a nie zmarłe ryby, choroba wściekłych krów powoduje pomór bydła, a drób pada. To są zwierzęce śmierci anonimowe - zwierzęca śmierć indywidualna jest na pewno inna, choć przecież i to, co stało się w 2023 roku z Odrą, spowodowało nie swoistą, ale rzeczywistą żałobę. Sprawa nie jest więc jednoznaczna, jak to często bywa ze zmianami językowymi, które dzieją się na naszych oczach.
Matczak komentuje aferę wokół słów Bralczyka. Wspomina o "wstecznictwie"
Matczak pisze, że w przypadku wypowiedzi Bralczyka widać "militaryzację" języka wśród jego krytyków. Spór o to, czy zwierzę "zdycha", czy "umiera", uznaje nie tylko za dyskusję, lecz także "wojnę idei".
Nie lubię tej postmodernistycznej idei: jesteś tym, co mówisz (tak jak jesteś tym, co jesz). Język cię zdradza, ujawnia twoją przynależność do grupy, klasy, plemienia. Jak nie lubisz feminatywów, toś mizogin. Jak rozróżniasz pomór bydła i epidemię, w której umierają tysiące ludzi, toś dziaders i okrutnik. Co wtedy, gdyś niepiśmienny i niemowa? Nie wiadomo, bo już nie czyny się liczą, ale słowa. To nie wypowiedź Bralczyka spowodowała nazwanie go osłem, ale jego "zdrada". To, że dla wielu przestał być sprzymierzeńcem, a więc stał się wrogiem.
Wspomina też o "kancelowaniu" i wyraża wątpliwość, czy aby nie jest to w pewnym sensie "wstecznictwo".
Krytyka Profesora, choć formułowana z pozycji postępowej, sama może być wstecznictwem. Żeby język nie zdziadział, musi być nieskrępowanym narzędziem wyrażania myśli, nie przejściem przez pole minowe. Żeby nasz język się rozwijał, potrzebujemy więcej Bralczyków niż jego krytyków, bo on mówi osobno, a oni mówią w tłumie.