Ewelina Ślotała pojawiła się wiele lat temu na obrzeżach show biznesu dzięki romantycznej relacji z Jakubem Rzeźniczakiem. Po tym, jak ich związek się rozpadł, postanowiła odmienić swoje życie i przebranżowiła się na projektantkę wnętrz. W międzyczasie wyszła też za mąż i urodziła synka oraz zamieszkała w Konstancinie.
Ewelina zdecydowała się też napisać inspirowaną jej obserwacjami książkę. "Żony Konstancina", bo o tej pozycji mowa, mają "szczerze i bezlitośnie obnażać mechanizmy członków tej hermetycznej grupy, w której blichtr, gigantyczne pieniądze i pozycja kamuflują codzienność pełną uzależnień, przemocy, zdrad i ludzkich tragedii". Dziś wiemy, że nie rzucała słów na wiatr.
Ewelina Ślotała o poszukiwaniach niani w Konstancinie
Jednym z wątków opisanych w książce jest proces poszukiwania niani po urodzeniu dziecka. Co ciekawe, często to one stawiają warunki zatrudniającym, a nie odwrotnie.
Na samym szczycie konstancińskiej hierarchii pomocy domowych stoi niania. Oczywiście w ocenie małżeństw, które mają dzieci. Ale prawda jest taka, że tu o dobrej niani warto pomyśleć dużo wcześniej, zanim zostaniesz matką, wcześniej, niż zaczniesz brać kwas foliowy, a nawet wcześniej, niż wybierzesz potencjalnego kandydata na ojca. Bo znaleźć nianię, która spełni konstancińskie wymogi, jest czasem równie trudno, jak usidlić milionera. Na te najlepsze czeka się nawet pięć lat! Do tego konieczny jest odpowiedni plan, cierpliwość i fundusze. Ale nie myśl sobie, że pieniądze załatwią całą sprawę. O nie! Do drzwi królowych niań konstancińskie królowe matki muszą same zapukać. Następnie cała rodzina jest bardzo szczegółowo sprawdzona, testy psychologiczne są tu na porządku dziennym. Liczy się wszystko – wykształcenie i pochodzenie rodziców, zawód, liczba dzieci, liczba służby, plany wakacyjne na najbliższe dziesięć lat, kucharz, znajomi, wielkość domu i działki oraz najważniejsze – referencje. Bez tego królowa niań nawet nie zaprosi cię na rozmowę kwalifikacyjną. Dlatego dobrze, żebyś pochodziła z naczelnych lub chociaż, by jakaś ważna naczelna wzięła cię pod swoje skrzydła. Dopiero kiedy sama pomyślnie przejdziesz rekrutację, masz prawo dyskretnie sprawdzić nianię. Jeżeli jesteś jedną z naczelnych, możesz mieć wyśrubowane wymagania. Kandydatka musi móc się pochwalić nie tylko odpowiednim wykształceniem, ale także znać dwa języki – najchętniej angielski i francuski, choć niemiecki, hiszpański i rosyjski też są mile widziane. Musi grać w tenisa, jeździć konno, praktykować jogę. Taka osoba jest zdecydowanie bardziej guwernantką albo towarzyszką życia dziecka niż zwykłą opiekunką. Najdroższe są Angielki, Amerykanki i Francuzki.
Dowiadujemy się też, że na opiekunki - choć to nie zawsze nieadekwatne słowo - czeka sowita wypłata.
Ich pensje przekraczają 30 tysięcy złotych na rękę plus premie. Jeśli dodamy do tego czesne w amerykańskiej szkole (ponad 10 tysięcy za miesiąc) i liczne zajęcia dodatkowe (kolejne 10 tysięcy), koszty wyedukowania konstancińskiego geniusza (jak Bóg da) są horrendalne. Ale ponieważ dziecko to inwestycja, każdy szanujący się rodzic bez zająknięcia sięga do sakiewki. Gorzej, kiedy potomek nie zapowiada się na geniusza ani nawet na prezesa. Na to jednak też jest sposób. Do amerykańskiej albo angielskiej szkoły nie posyła się dziecka tylko po to, żeby zdobyło wiedzę i dostało się na najlepszą zagraniczną uczelnię – choć to priorytet – ale także po to, żeby odpowiednio je sparować. Nie mówimy tu, rzecz jasna, o szukaniu żony czy męża, raczej o nawiązywaniu znajomości i układów. Bo wiadomo, przyjaciele mojego dziecka – oczywiście odpowiedni przyjaciele – to inwestycja dla całej rodziny. Rodzice szybko się poznają, jeżeli ich status jest odpowiedni, zaprzyjaźniają się, a potem to już leci. Wspólne grillowanie, wspólne wakacje, wspólne biznesy i zanim się orientujesz, twoje dziecko jest kandydatem na prezesa Orlenu.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Tak wygląda rzeczywistość po porodzie w świecie "Żon Konstancina"
Ostatecznie na jednej niani się nie kończy, a żona musi jak najszybciej wrócić do obowiązków sprzed ciąży.
Ale przygoda z nianią nie zaczyna się od szkoły ani nawet od żłobka. Zaczyna się tuż po urodzeniu. To wtedy żony Konstancina zatrudniają pierwszą nianię, która pomaga im przy noworodku. A właściwie pierwsze dwie nianie – dzienną i nocną. Tak, nocna niania przychodzi, kiedy ta dzienna uśpi już naszego bączka. Czuwa przy jego łóżeczku do rana, poda smoczek, przykryje nóżki, zmieni pampersa. No i nakarmi. Jeżeli mama karmi piersią, nocna niania cichutko i dyskretnie wchodzi do jej sypialni i podaje głodne dziecko. Jeżeli nie karmi, niania po cichutku przygotowuje mleko. A wszystko po to, żeby żona Konstancina mogła się wyspać. I nie ma w tym krzty złośliwości. Pamiętajmy, że nie wszystkie żony nie pracują. Część z nich – mniejsza część, ale jednak – to kobiety czynne zawodowo, które wytrwale pną się po szczeblach kariery. Mamy tu przecież dziennikarki telewizyjne, projektantki, bizneswomen, prawniczki, lekarki, nauczycielki. One poza prowadzeniem domu na najwyższym poziomie, ogarnianiem swoich dzieci i mężów pracują zawodowo. Doba to za mało! Zresztą nawet te, które nie pracują, mają pełne ręce roboty. Wiem, co mówię - nigdy nie byłam tak styrana, jak wtedy, gdy należałam do śmietanki towarzyskiej. Życie na pewnym poziomie wiąże się z tym, że nie możesz odpuścić nawet na chwilę. Ciągle musisz być idealna, wyprasowana, odpowiednio uczesana, dom musi lśnić, w piekarniku ma dochodzić drugie ciasto, a na stole stać obiad z trzech dań i deser. Do tego oczywiście musisz wyglądać na wypoczętą. I nawet jeżeli to wszystko robią za ciebie inni ludzie, dyrygowanie tą orkiestrą jest czasochłonne. A prawda jest taka, że po urodzeniu pierwszego dziecka zmienia się wszystko. Żona wyprowadza się z sypialni męża do swojej prywatnej, w drugim skrzydle domu. Tam może spokojnie z pomocą niań zajmować się potomkiem. Oczywiście mąż jest dumnym tatusiem i bardzo kocha swojego juniora, ale nie zapominajmy, że robi interesy i musi być wyspany.
Wskazuje też, że żona powinna ekspresowo wrócić do formy, aby być ozdobą bogatego męża w doborowym towarzystwie. Dla wielu jest to gra warta świeczki, bo w tle są oczywiście ogromne pieniądze.
Przy tym wszystkim konstancińskie wymagania bynajmniej nie pomagają. Masz pięć tygodni połogu, żeby wrócić do formy sprzed ciąży. Jeżeli w ciąży przytyłaś więcej niż idealne dziesięć kilo, lecisz prosto na bieżnię. Co tam ostrzeżenia położnej i ginekologa, że w tym czasie nie wolno ćwiczyć, bo może to doprowadzić do powikłań jak choćby stałe nietrzymanie moczu. Grunt to dobiec do rozmiaru XS! Te najbardziej zawzięte już po dwóch tygodniach od porodu zostawiają noworodka z nianiami i na trzy tygodnie lecą do luksusowych kurortów na Bali, gdzie pod okiem trenerów joginów wracają do formy. Wiadomo, przez czas ciąży były wyposzczone. Botoks dawno wyparował, efekty po mezo, dermo i hifu utrzymują się już tylko w śladowych ilościach. Pod słońce widać cellulit, lewa powieka lekko opadła. Houston, mamy problem! Trzeba działać i dorzucić do pieca. Zabiegi, masaże, botoks, korekta brzucha. Kalendarz pęka w szwach. Dobrze, jeśli tylko kalendarz. Po takim liftingu żona niczym młoda bogini wraca do swojego boga, który dumny jak paw znowu może pochwalić się przed kolegami, jaką ma piękną, szczupłą, zadbaną i zdyscyplinowaną kobietę. Win, win! Mężczyzna wraca do gry, prężąc muskuły niczym Ronaldo na boisku. Za każdego strzelonego gola kobiecie należy się nagroda. Ich rejestr jest krótki, ale imponujący. Za pierwsze dziecko królowe dostają domy za granicą albo apartamenty na Złotej. Księżniczki muszą się zadowolić nowym autkiem w cenie kawalerki w centrum Warszawy lub biżuterią od Tiffany’ego. Największe sknery kupują torebki, no, chyba że wykosztują się na te na literkę H, to wtedy co innego. Tak, narodziny dziecka sprawiają, że pieniądze płyną naprawdę szerokim strumieniem...