Śmiało można stwierdzić, że pod względem zainteresowania mediów klan Kardashianów jest amerykańskim odpowiednikiem brytyjskiej rodziny królewskiej. Celebryckie imperium zbudowane dzięki popularnemu reality show przyniosło Kris Jenner oraz jej dzieciom niewyobrażalną sławę oraz ogromną fortunę. Każda z członkiń familii dorobiła się milionów obserwatorów w mediach społecznościowych oraz kwitnących biznesów, dzięki którym na ich kontach bankowych pojawiają się kolejne zera.
Choć aktualnie celebrytki same pracują na swój sukces, wprowadzając na rynek nowe produkty i angażując się w nowe projekty, nie da się ukryć, że zawdzięczają to znanym rodzicom oraz uprzywilejowanej pozycji w społeczeństwie. Zgoła inne zdanie na temat sowich biznesowych osiągnięć przedstawiła w jednym z wywiadów Kim Kardashian, zachęcając narzekające na swój los osoby do "ruszenia tyłka" i poświęcenia się pracy. Po fali krytyki ze strony internautów celebrytka próbowała się tłumaczyć z "motywacyjnych" słów, dolewając tym samym oliwy do ognia.
Nowe światło na sprawę na początku marca rzucił opublikowany na Twitterze wpis Jessiki DeFino, która w przeszłości pracowała dla Kardashianek i niezbyt wesoło wspomina tamten okres, szczególnie pod względem finansowym:
W 2015 roku w Los Angeles byłam redaktorką przy aplikacjach Kardashianek. Pracowałam 24 godziny na dobę, siedem dni w tygodniu, nie miałam wolnych weekendów, a stać mnie było jedynie na zakupy z taniego sklepu. Zdarzało się, że musiałam zgłaszałać chorobę, bo nie było mnie stać na zatankowanie auta, żeby dostać się do biura. A kiedy szukałam dodatkowej pracy jako freelancerka, dostałam reprymendę - pisała.
Redaktorka postanowiła podzielić się nieprzyjemną historią. Na serwisie Vice pojawił się jej artykuł zatytułowany "Harowałam jak wół, pracując przy aplikacjach Kardashian-Jenner, nie stać mnie było na benzynę".
DeFino była zatrudniona w firmie Whalerock Industries, kupionej przez Kardashianów w 2015 roku, dzięki której każda z sióstr otrzymała własną płatną aplikację. Przedsięwzięcie cieszyło się popularnością przez cztery lata i przyniosło celebrytkom zysk w wysokości trzech milionów na głowę.
Pracowałam jako asystentka wydawcy przy oficjalnych aplikacjach Kardashianek i nie zarabiałam wystarczająco na życie. Moja roczna pensja wynosiła 35 tysięcy dolarów, co jest śmieszną sumą, zważając na warunki w Los Angeles i moje poprzednie doświadczenie w branży. Po odliczeniu podatków na koncie zostawało mi 600 dolarów. Pensja ledwie starczała na jedzenie, wszystkie opłaty, rachunki i kupno paliwa.
Kobieta opowiada też o sytuacji, kiedy mogła zatankować za jedynie 4 dolary, co nie pozwoliło jej na dotarcie do biura:
Spanikowałam, uderzyłam kierownicę i krzyknęłam, po czym zaczęłam płakać - wspominała.
Marne zarobki zmusiły DeFino do poszukania dodatkowego źródła dochodu, w efekcie dziennikarka rozpoczęła pracę jako wolny strzelec, co nie spodobało się jej przełożonym.
Zawołano mnie do gabinetu kierownika, gdzie zostałam zganiona za uprawianie freelancingu - mówiła, dodając, że zostało jej wytknięte w twarz, gdy zaczęła potajemnie szukać nowego zatrudnienia. Czułam się zmanipulowana, obserwowana i uwięziona. Wpadłam w głęboką depresję.
DeFino skontaktowała się z dwiema byłymi pracownicami firmy odpowiedzialnej za aplikację. Kobiety twierdziły, że wymagano od nich dostępności o każdej porze dnia i nocy.
Pracowałam bez przerwy. Nie spałam wystarczająco i piłam alkohol - stanowczo za dużo alkoholu - aby poradzić sobie ze stresem. Pogorszyło się moje zdrowie, wypadały mi włosy - opowiadała jedna z pracownic.
Okres zatrudnienia DeFino zakończył się po roku współpracy. Magazyn New York Post skontaktował się z byłym pracodawcą redaktorki, otrzymując krótką odpowiedź od ich przedstawiciela, w której tłumaczą niskie zarobki dziennikarki:
Osoby zatrudnione na jej szczeblu otrzymywały podstawową pensję oraz dodatki za nadgodziny, ponadto otrzymywali bonusy oraz regularne podwyżki - wyjaśnił rzecznik.
Swoje trzy grosze do dyskusji dorzuciły kobiety pracujące przy kosmetycznej marce Kim, wyznając, że ich pensje były równie niezadowalające.
Milionerka - wtedy jeszcze nie była miliarderką - obnosząca się ze swoim majątkiem, ale do swojego zespołu potrzebuje jedynie kilku osób, bo jest skąpa. Wymagano od ludzi wdzięczności za pracę w takim towarzystwie, dlatego wiadomo było, że mogą być traktowani jak g*wno - zdradziła jedna osoba, natomiast inna pracownica wyznała, że Kardashianki uważały się za "rodzinę królewską Stanów Zjednoczonych".
Jesteście zaskoczeni?