Choć członkowie rodziny Kardashian-Jenner bez wątpienia starannie dbają o swój wizerunek, nie mogą pochwalić się nienaganną reputacją. Celebrytkom przez lata nie udawało się uniknąć skandali oraz krytyki ze strony internautów. Do mediów wielokrotnie przedostawały się także sensacyjne wyznania byłych współpracowników sławnych sióstr i ich matki. Niedawno głośno zrobiło się o byłym asystencie Khloe Kardashian, który po utracie posady postanowił pozwać celebrytkę.
Kim Kardashian zrujnowała mu życie? Były współpracownik celebrytki wylądował na ulicy
Ostatnio na celowniku zagranicznych mediów znalazła się Kim Kardashian. Wszystko za sprawą niejakiego Davida Liebensohna - programisty, z którym celebrytka pracowała nad aplikacją "Kimoji". Choć mężczyzna w znacznym stopniu był odpowiedzialny za finansowy sukces emotikon Kardashianki, współpraca ostatecznie kosztowała go fortunę, zrujnowała jego życie osobiste i uczyniła bezdomnym. Po tym, jak celebrytka nagle zerwała ich współpracę i zagroziła pozwem, mężczyzna stracił prawa do własnych projektów oraz wielomilionowych zysków. Teraz chce, by "świat poznał prawdę o rodzinie Kardashianów", ostatnio opowiedział więc o swoich przeżyciach w rozmowie z Daily Mail.
Uznałem, że ludzi mogą chcieć dowiedzieć się o tej historii, co mam do stracenia, opowiadając ją? Dosłownie śpię w moim samochodzie (...). Straciłem żonę, dzieci mnie obwiniały, miały trudny czas w szkole, były nastolatkami i ubóstwiały tę rodzinę - Kim i jej siostry. Potem stało się to i nas zniszczyło - powiedział tabloidowi.
Liebensohn i jego dwaj biznesowi partnerzy nawiązali kontakt z Kim Kardashian w 2014 roku, gdy ta zainteresowała się stworzoną przez nich aplikacją CensorGram. Jak czytamy na prowadzonej przez mężczyznę stronie o wymownym adresie "kimkardashianruinedmylife.com" ("Kim Kardashian zrujnowała mi życie"), celebrytka chciała być twarzą aplikacji, dlatego też spotkała się z jej twórcami. Podczas rozmowy Liebensohn i jego współpracownicy przedstawili jej także pomysł na "Kimoji". Programiści i Kardashian zgodzili się podzielić zyski z CensorGram w stosunku 60/40 (z większością przypadającą twórcom) oraz pół na pół w przypadku "Kimoji". W rozmowie z Daily Mail Liebensohn przyznał, że dostrzegał we współpracy z Kim ogromne możliwości. Niestety wkrótce jego nadzieje legły w gruzach.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Były współpracownik oskarża Kim Kardashian
W pewnym momencie Kim poinformowała Liebensohn i jego kolegów, że jej ekipa zajmie się złożeniem wniosku o zastrzeżenie znaku towarowego dla Kimoji. Kilka tygodni później celebrytka zerwała jednak współpracę. Jeden z partnerów mężczyzny pochwalił się znajomemu, że pracuje z Kim, a screen rozmowy ostatecznie dotarł do samej Kardashian. Celebrytka i jej prawnik oskarżyli programistów o ujawnienie osobistych informacji i zagrozili pozwem na 5 mln dolarów. Mężczyznom przedstawiono ugodę, zgodnie z którą mieli wycofać się z dalszych prac nad "Kimoji" oraz umożliwić Kim stworzenie aplikacji działającej podobnie do ich autorskiego CensorGram.
Partnerzy Liebensohna zdecydowali się podpisać ugodę, on sam uznał ją jednak za bezsensowną i odmówił, tracąc jednocześnie prawa do owoców własnej pracy oraz czerpania z nich zysków, a te były niemałe - w pewnym momencie Kim miała zarabiać na "Kimoji" 1 mln dolarów na minutę. Później mężczyzna próbował walczyć o sprawiedliwość na drodze sądowej, pozywając celebrytkę na 300 mln. Z czasem zmuszony był jednak wycofać pozew, gdyż sądowe opłaty znacznie przekraczały jego możliwości i ostatecznie zadłużyły go na 200 tysięcy.
W rozmowie z Daily Mail mężczyzna przyznał, że by opłacić sądową walkę, zmuszony był sprzedać dom. Rozstał się także z żoną i dwukrotnie próbował odebrać sobie życie. Dziś Liebensohn mieszka we własnym samochodzie, by zaoszczędzić nieco pieniędzy, a z prysznica zmuszony jest korzystać na siłowni. Mężczyzna za pomocą telefonu założył specjalną stronę internetową, by świat dowiedział się, jak zakończyła się jego współpraca z Kardashian. Przechadza się też po ulicach Los Angeles z tabliczką z napisem: "Kim Kardashian zrujnowała mi życie". Jak przyznał w rozmowie z Daily Mail, nie ma nic do stracenia.
Nie jestem chciwy, chcę po prostu, by moje życie wróciło do miejsca, w którym w wieku 43 lat nie muszę się martwić o to, jak przetrwam (...). Obwiniam je [Kardashianki - przyp. red.] o wszystko. Ponieważ zanim je spotkałem, byłem na dobrej drodze. Potem wszystko, na co pracowałem, zaczęło się psuć do punktu, w którym teraz śpię w samochodzie. W 1000% są za to odpowiedzialne - wyznał w rozmowie.