W amerykańskim show biznesie nikt nie ma chyba gorszej opinii niż Chris Brown. Znany z bestialskiego pobicia Rihanny raper nieraz bywał oskarżany o przemoc wobec kobiet. "Cancel culture" była jednak w tym przypadku zadziwiająco wyrozumiała - mimo kryminalnej przeszłości nazwisko mężczyzny wciąż znajduje się w show biznesowej czołówce, a sam raper jak gdyby nigdy nic daje koncerty i bawi się na premierach i bankietach.
Media właśnie obiegła informacja, że Chris Brown znów ma kłopoty z prawem. Jak donosi magazyn "Rolling Stone", 32-letni raper oskarżony został o gwałt i wcześniejsze odurzenie młodej choreografki, tancerki i modelki. Do wydarzeń miało dojść 30 grudnia 2020 roku na jachcie w Miami.
W pozwie czytamy, że Brown zaprosił marzącą o karierze w branży muzycznej tancerkę na przyjęcie, a podczas imprezy wręczył jej drinka, po którym "straciła orientację, stabilność fizyczną i zaczęła zasypiać". Modelka twierdzi, że wówczas raper zaprowadził ją do sypialni i zamknął drzwi, a następnie rozebrał i zgwałcił, kończąc wszystko słowami, że "już doszedł". Z aktu oskarżenia dowiadujemy się też, że później mężczyzna kazał ofierze wziąć tabletkę "dzień po".
Chris Brown odniósł się krótko do sprawy za pośrednictwem swoich mediów społecznościowych.
Chyba wszyscy widzicie tę prawidłowość: za każdym razem, kiedy wychodzi nowa muzyka czy nowy projekt, "oni" starają się wyciągać przeciwko mnie jakieś bzdury - napisał raper.
Prawnik modelki w rozmowie z "Rolling Stone" powiedział, że chce, by "wszystkie strony zostały pociągnięte do odpowiedzialności, by pozbyć się takich zachowań w społeczeństwie". Tancerka, która po zdarzeniu miała cierpieć na ataki paniki, wahania nastroju i próby samookaleczenia, kilka dni temu wniosła pozew, w którym domaga się od Browna 20 milionów dolarów odszkodowania.
Tym razem też prawo obejdzie się z nim łaskawie?