Nie ma co ukrywać, czasy są niepewne, większość z nas nie patrzy ze szczególnym optymizmem w przyszłość i obawia się tego, co przyniesie jutro. Pamiętajcie jednak, że mogło być gorzej - Prawo i Sprawiedliwość straciło władzę, a wy pracujecie w Telewizji Publicznej. Jeśli obawa o przyszłość miałaby mieć twarz kogoś konkretnego, to byłby to nerwowy grymas Danuty Holeckiej i całej rzeszy jej koleżanek i kolegów, którzy przez ostatnich osiem lat przekształcili media publiczne w prywatny folwark partii rządzącej. Nie mamy złudzeń i oczywistym jest, że tłuste koty reżimówki nachapały się wystarczająco dużo, aby nie martwić się o pieniądze przez jeszcze długie lata, ale ich nerwowe popiskiwanie i lęk, że tym razem nie spadną na cztery łapy, przynosi sporo satysfakcji.
Po nieuniknionym przemeblowaniu TVP na rynku transferowym zrobi się gorąco i możemy spodziewać się płomiennych zapewnień celebrytów o niewinności, nagłych i zaskakujących deklaracji światopoglądowych, będących bardziej w linii z programem nowych rządzących, i medialnych upadków w postaci relegacji do trzecioligowych stacji telewizyjnych. Wprawdzie nie o taki happy end pracownicy telewizji publicznej walczyli przez minionych osiem lat, kłamiąc i manipulując z uśmiechem na twarzy, ale my z przyjemnością ten kociokwik będziemy obserwować i oczywiście relacjonować tutaj dla was. Niech się zadzieje!
Happy endem trudno też nazwać finał wielkiej miłości (i przede wszystkim namiętności), którą przez niemal dekadę serwowali nam Katarzyna Warnke i Piotr Stramowski. Mało było w rodzimym przemyśle rozrywkowym par, które tak skrupulatnie i bezwstydnie opowiadały o swoim uczuciu i łączącym ich żarze. Ten rozpalił się na planie gorącego i intrygującego filmu "W spirali", a zgasł już po cichu, nie na wielkim ekranie, w sposób żałośnie przewidywalny. Ona, starsza i wyzwolona, między słowami sugeruje, że młodszy partner marzył o dziecku i rodzinie, a niedługo po tym, gdy to dostał, miłość się skończyła. Ona została z dzieckiem, on z dwudziestokilkuletnią blondynką. I naturalnie, ciężko jej ukryć żal i rozczarowanie, więc dostajemy co jakiś czas delikatne podszczypywanie i symboliczne cytaty na Instagramie. Nie tak chyba miał się zakończyć ten romans.
Niewielka to przyjemność obserwować takie przepychanki, szczególnie, że Warnke, aktorka nietuzinkowa i momentami genialna, w swoim medialnym istnieniu dała się zdefiniować już dwóm mężczyznom. Najpierw Patrykowi Vedze, który wyciągnął ją z wprawdzie ambitnych i szanowanych desek teatralnych do totalnego mainstreamu, ale i zostawił z metką "muzy Vegi" przyklejoną do czoła. A to nikomu ostatecznie nigdy nie wyszło na dobre. Związek ze Stramowskim i aspiracyjne bycie "power couple" przyniosły sławę, bycie na językach i emocjonalne rozgogolenie się przed publicznością. Teraz Warnke stoi przed nami sama i cokolwiek możemy o niej myśleć, liczymy, że nowy rozdział przyniesie jej spełnienie. Bo postaci barwnych, rozgadanych i ekshibicjonistycznych z natury temu smutnemu show-biznesowi niezmiennie potrzeba.
Póki co, ciężar zapewniania nam niczym nieskrępowanej rozrywki wzięła na swoje opalone plecy Caroline Derpienski. O wygadanej blondynce, jak na jej dotychczasowe standardy, było ostatnio nieco ciszej niż zwykle, ale z nieba spadł jej, na szczęście nie dosłownie biorąc pod uwagę okoliczności, Piotr Rubik. To chyba jeden z najbardziej absurdalnych konfliktów na Pudelku i każda próba wyjaśnienia, od czego się zaczęło, to nieuchronna utrata kilku szarych komórek, ale w wielkim skrócie: podczas rozmowy live na Instagramie kompozytora i jego żony Agaty o ich nowym życiu w Miami, przypadkowy internauta wskazał, że pewnie jedną z niedogodności mieszkania tam jest "biegająca bez majtek Caroline Derpienski". Ukochana Rubika niejako przytaknęła komentującemu i tak otworzyły się bramy piekieł. Rozjuszona modelka zaatakowała małżeństwo, wyśmiewając ich "niski" standard życia i zarzucając, że pomimo przeprowadzki do USA, nadal będą zarabiać na Polakach.
Po cichu marzyliśmy o jakiejś bezpośredniej konfrontacji lub choćby przepychankach obu pań w złotym piasku South Beach, ale ostatecznie doszło do niej kilka tysięcy metrów nad ziemią w klasie biznes samolotu popularnych linii lotniczych. Caroline i Piotr spotkali się w, oczywiście, pierwszym rzędzie i choć nie zamienili ani słowa, Derpienski zdołała wyprodukować tyle kontentu, że obdarowane nim zostały wszystkie portale plotkarskie w kraju. Rubikowi dostało się za to, że jest gburem, który nie pomógł jej z ciężkim bagażem, a ten odparował klasycznym "nie znam osoby". Prędko pewnie pożałował, bo taka potwarz to dla celebrytki zaproszenie do ponownego ataku i wypunktowanie go za organizowanie zbiórek na płytę i finansowanie głośnej przeprowadzki do Stanów za pieniądze organizatorów polskich festynów. I wiecie, niby groteska i śmiechy, ale jeśli internauci rzucają na to "jest w tym sporo racji", to na miejscu Rubika komponowałbym już jakiś psalm błagalny. Żeby to wszystko się skończyło.
Wspaniałe są to jednak igrzyska i chcemy więcej, aczkolwiek coś nam mówi, że na lot powrotny gwiazdor zarezerwuje fotel w nieco bardziej zacisznym miejscu i tym razem zaklaszcze z radości jeszcze przed startem...